Na miniony weekend zaplanowaliśmy kolejną wyprawę na grzyby. W sobotę cały dzień lało, więc zrezygnowaliśmy z wypadu. Ale w niedzielę pogoda miała być lepsza. Mąż mój obudził mnie już o 6 rano. Ciemno jeszcze było, wstawać mi się nie chciało. W końcu się ubrałam, przyszykowałam kanapki i wyruszyliśmy.
Tak było rano zanim weszliśmy w las:
Ścieżki rozjechane kładami, w lesie mokro. Jednak było zdecydowanie cieplej, niż tydzień temu. A i ubrałam się przewidująco, więc jakby co - zimno nie było mi straszne. A bliżej południa zrobiło się słonecznie i ciepło. Kiedy schodziliśmy z grzybami do samochodu było już całkiem przyjemnie.
Wybłociliśmy się okrutnie, psiska też. Ifka maszerowała breją błotną chlastając rzadkim błotem na lewo i prawo, Tolka miała "podwozie" w skorupie błotnej. Tak wybłocone "panie" wdarły się do auta, które dzisiaj wymyłam i wyprałam z niego wszystkie pokrowce i koce, gdyż panna Tola raczyła zostawić wszędzie swe błotne ślady.
Rezultatem wyprawy były prawie cztery siaty rydzów i kilka prawdziwków.
Rydze zamarynowałam, prawdziwki wysuszyłam. W sumie wypad bardzo udany: pochodziliśmy po lesie, psy się wybiegały, mamy słoiki z grzybami.