Obserwatorzy

czwartek, 15 lipca 2010

Liliowce

Pomysłu na tytuł nie mam. Zmęczona jakaś jestem. W chałupie pomalowałam pokój i wymyłam, a właściwie wyszorowałam podłogi w kuchni i w pokoju, żeby przygotować je do malowania. W tym upale szorowanie szczotą (nie ryżową - bo takiej już pewnie nie kupi, ale dostatecznie twardą) i na kolanach  -  przyznam jest dość  wyczerpujące, zważywszy na to, że pot kapie  kroplami, a wodę trzeba zmieniać co dwie deski. Chciałam uzyskać na ścianach kolor  lekko niebieski (taki efekt daje  farbka ultramaryna). Niestety wciąż wychodziło mi  zbyt jasno, a nawet biało. W końcu kupiłam barwnik do farb i owszem podziałało - pokój w chałupie jest niebieski, tylko mu złotych gwiazedk brakuje i będzie jak niebo... Mam jednak nadzieję, że ta niebieskość nieco wyblaknie, a zanim pojaśnieje - to może po urządzeniu  meblami  nie będzie tak kłuła w oczy. Na pocieszenie siebie dodam, że chałupa ma być w stylu rustykalnym, a niebieski  właśnie do tego stylu pasuje.

*   *   *
W ogrodzie zaczęło się kwitnienie liliowców. Zakwitł  też  jeden od Reni:


W rzeczywiśtości ma piękny ciemnoczerwony/bordowy? kolor.

Ten rośnie jak chwast - ma niewygórowane wymagania; uprawiany był jeszcze przez moją babcię

A ten przetrwał agresję nornic, które w jednym roku zeżarły niemal wszystko co na rabacie kwiatowej rosło. Ostało się maleńkie kłącze, na które chuchałam, by znów odrósł

Czekam na kwitnienie innych liliowców od Reni - niektóre mają pączki.

Prawie skończyłam bluzeczkę marynarską w paski, ale  muszę jeszcze zrobić pliskę  koło szyi. Dopiero wtedy będzie się nadawała do pokazania.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails