Zaprzyjaźnione czytelniczki mojego bloga pytają o powód milczenia. No zamilkłam... Każdy dzień jakoś odsuwał chęć napisania czegoś na blogu. Kiedy robi się przerwę, a ona się wydłuża, coraz trudniej wrócić. Nie cierpię na brak tematów, temat zawsze się znajdzie. Tylko trudno zabrać się za działanie. Ta szybka, ponura, zimowa jesień bardzo negatywnie na mnie działa. Jestem człowiekiem lata i słońca - to mój żywioł (chociaż urodziłam się w lutym). Kiedy trwają długie dnie, świeci słońce - żyję. A ten czas bezsłoneczny, ponury - odbiera mi chęć działania. Czas się rozłazi, niby powinnam go mieć więcej (odpada praca w ogrodzie), jednak wykorzystuję go nieefektywnie. Ciśnienie około 100/60 pozwala tylko na przetrwanie. Nieustannie mi zimno - wkładam w domu bluzy polarowe i futrzane kapcie ( już!). Chyba dopadła mnie depresja jesienna... Bo przecież jest jak zwykle: praca, zajęcia domowe, treningi, gotowanie, robótkowanie z doskoku. Ale gotować mi się nie chce, robótkować mi się nie chce, nawet mniej spędzam czasu przed komputerem. Owszem pilnuję pracy i treningów - no i idę (do tej pracy i do klubu fitness). Efektów robótkowych nie mam: co zacznę jakiś projekt, udziergam do pewnego etapu - to porzucam, albo pruję. Nic mi się nie podoba (a to do mnie niepodobne). A tu trzeba zacząć produkcję jesienno-zimowej odzieży...
Mam nadzieję na poprawę aury - już dzisiaj było cieplej (acz bez słońca), a co za tym idzie i nastroju. Tymczasem kupiłam sobie w "Biedronce" kubki w dzianinowy wzorek, o taki:
Dodatkowo to komputer jakoś "muli" i strony kiepsko się otwierają. Wyczyściłam historię przeglądania, a poprawa mierna. Więcej się nie znam, nie wiem co tam jeszcze mogę zrobić?
Ech - nieoptymistyczny wpis, jak cała otaczająca nas rzeczywistość...