Obserwatorzy
piątek, 18 kwietnia 2025
Życzenia
czwartek, 17 kwietnia 2025
Płaskie pisanki
zostały wykonane dzisiaj przez moje wnuczki. Przed każdymi świętami dziewczynki przychodzą do mnie na warsztaty plastyczne. Muszę więc wymyśleć zadania tematyczne dostosowane do wieku wnuczek (teraz 7 i 11 lat). Tym razem poszłam na łatwiznę i sama przygotowałam tylko tulipanki z rolek po papierze toaletowym (pomysł z bloga Ani). Jednak nie zostały pokolorowane, tylko wzięte do domu i tam mają dostać szatę.
Dziewczęta zajęły się wykonywaniem pisanek haftem diamentowym. Wydawało mi się to dość trudne dla młodszej, ale radziła sobie doskonale.
W sumie zrobiły cztery pisanki (ostatnia nie załapała się na zdjęcie, bo przyjechała mama dziewczynek, by je zabrać i nie było już czasu na fotografowanie).Tym razem praca wydała się interesująca i wnuczki zabrały swoje pisanki do domu, by pochwalić się tatusiowi (mama zobaczyła pisanki u mnie).
Jestem bardzo dumna z moich wnuczek, że tak doskonale sobie radziły.
środa, 16 kwietnia 2025
Pastelowe pisanki szydełkowe
powstały dlatego, że zachciało mi się obrobić jajka pastelowymi włóczkami. Miałam pod ręką jajka styropianowe, znalazłam kilka pastelowych kolorów włóczki i tak bardzo szybko udało się je obrobić półsłupkami.
Nowe pisanki dedykuję zabawie blogowej u Splocika Małe Dekoracje na kwiecień.
piątek, 11 kwietnia 2025
Wycieczka do Lasku Zabierzowskiego
niemal zakończyłaby się płaczem i wyrzutami sumienia. A było to tak: jakieś trzy tygodnie temu w niedzielę po obiedzie córka zaproponowała mi taką niewielką wycieczkę z psami. Ona wybrała się z córkami i ze swoimi pieskami.
Chociaż nie znałam lasku, ani tras podkusiło mnie, żeby spuścić Lusi ze smyczy. Wszak do tej pory reagowała na przywołanie i zawsze wracała do mnie, Hirek też wracał do swej pani, więc obaw dużych nie było. Ludziska spacerowali, niektórzy z psami (na smyczy i bez), jeździli na rowerze.
Nagle nasze psy poczuły sarnę, wszystkie cztery pobiegły za nią, z tym, że Tola i Heca wróciły natychmiast. Córka przywoływała swego Hirka, który już był tuż, tuż, ale się odwrócił i ponownie pobiegł w las. W końcu przyszedł, a mojej Lusi nie było. Fakt nie darłam się od razu, ale psiczka nie wróciła. W końcu córka musiała wracać, bo dziewczynki miały już niedługo basen. Zostałam, wędrowałam po ścieżkach (sama już nie wiem, gdzie mnie wiodły), wołałam Lusi, ale pies nie wracał. Dotarłam ponownie do wyjścia mając nadzieję, że piesek plącze się gdzieś na parkingu.
W sumie w nogach miałam prawie 10 km. Córka zadzwoniła, że jadą do mnie zięć z wałówką i mąż. Kiedy ponownie znalazłam się przy wyjściu, z brakiem nadziei, klapnęłam na ławce.
Wtem podjechał jakiś pan samochodem i powiedział mi, że dalej na dróżce dojazdowej spotkał białego pieska w kagańcu (to była moja Lusi), ale nie dał się złapać. Zabrał mnie do auta i niestety Lusi już nie było, zjechaliśmy niżej i zobaczyłam, że pewna pani (która wędrowała z partnerem przede mną), próbuje Lusi złapać. Niestety spanikowany pies uciekał przed nią. Jestem jednak jej ogromnie wdzięczna, że zatrzymała suczkę (wołała ją nawet po imieniu). Wysiadłam jak w amoku z samochodu i przywołałam pieska. Przybiegła do mnie, wzięłam na smycz...
Podziękowałam państwu zaangażowanym w pomoc dla mnie. Kiedy stanęłam na poboczu, by się nieco ogarnąć, przyjechał zięć i mąż.
No i tak mam nauczkę, nigdy nie spuszczać psa ze smyczy w nieznajomym terenie. Wszak to jrt. Moja wyżlica nigdy by się nie zgubiła, bo zawsze musiała mnie mieć w zasięgu wzroku. Pewnie dlatego byłam pewna siebie. Wszelki żal, że piesek nie wybiega się luzem, ma się nijako do tego, że może zaginąć bezpowrotnie. Mogła być wszędzie, do domu by nie trafiła, bo do lasku przyjechałyśmy samochodem. Wprawdzie ma wszczepionego czipa, jednak nie dawała się złapać, nie mogłaby nic zjeść, bo miała kaganiec (nosi, bo wszystko co spotka jadalnego na swej drodze, to "odkurza", co oznacza potem dolegliwości żołądkowe). Właściwie szanse znalezienia pieska były równe zero.
Ileż mi ta historia zżarła nerwów, to tylko ja wiem.
poniedziałek, 7 kwietnia 2025
Poduszka
a raczej poszewka na poduszkę jest bohaterką dzisiejszego postu. Już kilka lat zamierzałam uszyć tę poszewkę. Tzn. wykorzystać haft krzyżykowy kupiony w lumpeksie, na którym brakowało nieco krzyżyków. I te brakujące krzyżyki stały na przeszkodzie, by użyć do czegoś tego haftu. No i natchnęła mnie trochę wiosna i ciepło, a obrazek wyglądał obiecująco.
Doszyłam krzyżyki i uszyłam poduszkę, z której w ostateczności nie jestem zadowolona. Miała być dżinsowa poszewka, ale zaczęłam eksperymentować i wyszło ni to, ni owo.
Po pierwsze sposób nakładania materiału jasno-dżinsowego na ciemniejszy dżins mi się nie podoba. Następnie tył postanowiłam uszyć z kawałka bawełny w kwiatki, miał on jednocześnie stanowić obramowanie poduszki z przodu. I jakoś to nie wyszło zgodnie z moimi wyobrażeniami:
W końcu poszewka powstała, chociaż haft układał się na ukos. Będzie to już takie, bo prucia ściegu maszynowego byłoby zbyt dużo.
Tę poduszkę chciałabym poświęcić zabawie blogowej u Splocika Rękodzieło i przysłowia, albo...3. Pasuje tu, jak najbardziej, cytat: "Humor jest najwspanialszą przyprawą w czasie uczty życia. Śmiej się ze swoich błędów, ale czerp z nich naukę, kpij ze swoich trosk, ale zdobywaj z nich siłę. Obracaj swoje trudności w żart, ale przemagaj je" (Lucy Maud Montgomery).
Jak ulał sprawdzają się słowa: "Śmiej się ze swoich błędów, ale czerp z nich naukę... Obracaj swoje trudności w żart, ale przemagaj je."
Nie pozostaje mi nic innego jak starać się nie popełnić opisanych błędów.