Padało poprzedniej nocy i dziś prawie cały dzień. Kiedy rano wstaliśmy - od razu skorygowałam plany (mieliśmy jechać do ogrodu). Stwierdziłam, że w taką śnieżycę nigdzie się nie ruszam samochodem. Zresztą parkingi tak zasypało, że trudno było wyjechać, a służby osiedlowe zupełnie nie kwapiły się z odśnieżaniem. Kiedy późnym popołudniem zięć zajechał (przywiózł do nas Wandzię na tydzień), nawet nie mógł wjechać na jedyne wolne miejsce na parkingu. Faktycznie mrozy nieco spasowały (w dzień było nawet +1 na termometrze zaokiennym), za to spadło mnóstwo śniegu...
Oczywiście drzewa w śniegowych czapach pięknie wyglądały, jednak trudno było poruszać się po alejkach i chodnikach. Nawet z psami nie dało się wyjść na porządny spacer, gdyż wszędzie był wysoki nieprzedeptany śnieg.
Zdjęcia zrobiłam, kiedy wyszłam do sklepu. Są to fotki tylko z osiedla i parkingu samochodowego.
Przydała się wyjęta z piwnicy łopata do odśnieżania (rano odśnieżaliśmy balkon), zięć przekładając fotelik dziecięcy do mojego samochodu, odkopał go. Nigdy nie wiadomo czy nie będzie konieczności wyjeżdżania.
Śnieg w końcu przestał padać, więc około 18.00, po ciemku wybraliśmy się z Wandzią na sankach i psami na spacer po osiedlu. Wnuczka pocieszyła się zjeżdżaniem z górki. Hirek radośnie nurkował w śniegu, Tolka prawie w nim się kryła, tylko Ifunia maszerowała dostojnie.