Byliśmy dzisiaj jedynymi turystami zmierzającymi w górę. Na początku trasy spotkaliśmy grzybiarzy z solidnymi zbiorami rydzy. Potem - to już tylko las i cisza.
Wędruje się cały czas traktem leśnym - głównie lasem bukowym. Kilkakrotnie otwierały się zielone polany porośnięte paprociami i jeżynami. W lesie mnóstwo powalonych drzew, a trasa po ostatnich opadach, dosyć błotnista. Ifka korzystała i urządzała kąpiele w błotnych kałużach. Wędrówka lasem nieco się dłużyła, nic nie przerywało jej monotonii.
Na szczycie - o dziwo spotkaliśmy rowerzystów, którzy potem ruszyli w kierunku Duszatyna; przemknął też jeden samotny turysta, który nawet się nie zatrzymał. Szczyt zalesiony i jeżeli ktoś liczył na jakiekolwiek widoki z góry - to się przeliczył.
Na wierzchołku Chryszczatej znajduje się betonowy obelisk o wysokości 7,85 m. Niegdyś stała tu drewniana wieża widokowa, obelisk był jej podstawą.
Nazwa Chryszczata wywodzi się od łemkowskiej nazwy
rośliny chreszczate zilie (czworolist pospolity) lub od skrzyżowania
dróg (ukr. chrest – krzyż).
Od 25 września 2007
stoi tu krzyż upamiętniający pobyt
papieża Jana Pawła II
W masywie Chryszczatej znajdują się pozostałości rowów strzeleckich, bunkrów
i ziemnych umocnień austriackich z roku 1914, polskich z roku 1920 oraz walk z
okresu II wojny i powojennych z lat 1944–1946.
Wróciliśmy tą samą trasą (samochód czekał przy przełęczy).
W sumie mamy w nogach tak około 5,5 godz. marszu. Schodząc z góry nie pogardziliśmy rydzami, które same się pchały w dłonie. Z braku kosza zbierałam je do mężowskiej koszuli.