spędziliśmy poza domem. Pojechaliśmy do córki - do Krakowa. Pierwszy raz, od lat bardzo wielu, święta majowe nie upływały pod znakiem pracy na działce. Wyjazd nasz to przedsięwzięcie logistyczne. Trzeba było zapewnić opiekę zwierzętom. Ifunia poszła do hoteliku, gdzie miała jak w domu, gdyż opiekunowie poświęcali jej swój czas i bardzo się troszczyli. Ifa pozostawiona sama po prostu cały czas szczekała... A ponieważ poprzednio byłam bardzo zadowolona z hoteliku - tym razem bez obaw zostawiłam tam psa. Tola poszła do mojej mamy. Mały piesek swą tęsknotę demonstrował niejedzeniem - przeszedł na ostrą dietę i dopiero w ostatni dzień dał się namówić na odrobinę chrupek. Tolce - pomimo, że mamę traktowała z rezerwą, nie przeszkadzało to w pakowaniu się do łóżka starszej pani. Kiedy wróciliśmy wieczorem w niedzielę, zaraz po wrzuceniu bagaży do mieszkania, ruszyliśmy po odbiór naszych stęsknionych zwierzątek.
Harmonogram pobytu w Krakowie był dość napięty: w sobotę przed południem wizyta w ZOO z najmłodszym członkiem rodziny; po południu odwiedzaliśmy rodzinę mojego brata mieszkającego poza Krakowem. W sobotę z córką wyruszyłyśmy na całodzienną wycieczkę w Pieniny (będzie osobna relacja). Niedziela do obiadu została spędzona rodzinnie. Potem wracaliśmy do domu.
Dziś tylko migawki z ZOO. Pogoda była dość kiepska, zachmurzenie, co jakiś czas popadywał deszczyk. Nie przeszkadzało to jednak, licznym Krakowianom z dziećmi, w zwiedzaniu ogrodu. Ostatecznie dość mocny chłód wypędził nas stamtąd.
Zależało nam by trafić na karmienie zwierząt. Udało się to - obserwowaliśmy karmienie słoni:
Duże wrażenie na Wandzi robiły ptaki:
Jakoś nie bardzo interesowały ją dzikie koty i małpy:
Za to podziwiała zebry oraz żyrafy:
Najwięcej radości było w mini-zoo: gdzie można było dokarmiać zwierzątka, pogłaskać małe kózki, zobaczyć z bliska króliczki i kury.
A na koniec akcent włóczkowy - "pani lama":