Widać krople deszczu na szybie
Już po deszczu...
Kolejny dzień ujawnił, że pisklaki są już dosyć spore, ładnie upierzone, chociaż jeszcze nie urosły im lotki, wydawały się rozkoszne w swym pisklęcym puchu. W gniazdku zaczęło się robić ciasno i widać było, że coraz to któreś pisklę próbuje swych sił, a to w puszeniu piórek, a to w dziobaniu się pod skrzydełkiem, a to w staniu na brzegu gniazda. Pomyślałam, że lada chwila małe wylecą z gniazda.
Dziś rano mama jeszcze donosiła jedzonko i zajmowała się ofiarnie maluchami.
Wróciliśmy wieczorem z ogrodu. Popatrzyłam przez okno, a tam... Gniazdo puste - zostało jedno, małe, samotne pisklę.
Nie było rodzeństwa, nie ma mamy, która nie zajrzała do malca ani razu zanim zapadł zmrok. Małe stało na brzegu gniazdka. Jednak nie mogło się zdecydować na jego opuszczenie. Pewnie rano głód zmusi je do tego.
Ptasia rodzina to chyba drozdy - nie jestem ornitologiem, nie znam się za bardzo na ptakach. Nieco obawiam się o małe, gdyż tu na osiedlu żyją koty dokarmiane przez mieszkańców i istnieje obawa, że mogą na ptaszki, nieporadne jeszcze przecież - zapolować.
A z kolei pod chałupą w Zagórzu, w krzaku czarnego bzu uwiły sobie gniazdo rudziki. Cudownie śpiewają i latają wokół. Chciałam zrobić zdjęcia, kiedy uwijały się pod krzakiem, ale dziś nie miały ochoty. Zrobiłam tylko to jedno w gniazdku. Jak się dobrze przyjrzeć - to widać ogonek i oko:
Czarny bez zaczyna kwitnienie - chyba z tego krzaka nie będę zbierać kwiatów, by ptaków nie stresować.
Edycja
Kiedy rano wychodziłam do pracy - małe jeszcze stało na gnieździe. Ruszyło się nieco - wskoczyło na wyższą gałązkę. Pokazała się też ptasia mama, która wyraźnie zachęcała małego ptaszka, żeby w końcu ruszył w kierunku ziemi. Wieczorem, kiedy wróciłam do domu, maleństwa już nie było.
Dodam jeszcze, że z przykrością zaobserwowałam, właśnie rankiem, kota wyłaniającego się z paproci rosnących pod drzewem... Hmm - nie chcę nawet myśleć o najgorszym.