Wandzia była u nas kilka dni. Nasza dwulatka stała się już dziewczynką w całej okazałości, a więc zaczyna dostrzegać elementy garderoby i czasem pragnie sama zdecydować w co się ubrać. Jedno jest pewne - nie chce nosić czapek wiązanych pod brodą (w zimie, pewnie będzie musiała). Zdziera z siebie taką czapę, ciągnie za sznurki i zdecydowanie neguje nakrycie głowy. Najładniejsze czapki dla naszej wnuczki to te, które nie mają wiązadełka i posiadają przyszyte kolorowe guziki, które można liczyć. Do jednej kupnej przyszyłam jej aż pięć kolorowych guzików. A w dwa wieczory stworzyłam jeszcze dwie czapki na teraz:
Oczywiście Wandzi bardziej do gustu przypadła czapka granatowa (z guzikami):
Czapka różowa z pomponami i futerkiem spodobała się mamie Wandzi:
Sądzę jednak, że nasza wnuczka będzie ubierała jedną i drugą. Tymczasem Wandzia uwielbia wkładać kapcie dziadzia:
No kto z nas nie nosił w dzieciństwie butów dorosłych!?
Obserwatorzy
środa, 28 października 2015
poniedziałek, 19 października 2015
Turzańsk 2
Na miniony weekend zaplanowaliśmy kolejną wyprawę na grzyby. W sobotę cały dzień lało, więc zrezygnowaliśmy z wypadu. Ale w niedzielę pogoda miała być lepsza. Mąż mój obudził mnie już o 6 rano. Ciemno jeszcze było, wstawać mi się nie chciało. W końcu się ubrałam, przyszykowałam kanapki i wyruszyliśmy.
Tak było rano zanim weszliśmy w las:
Ścieżki rozjechane kładami, w lesie mokro. Jednak było zdecydowanie cieplej, niż tydzień temu. A i ubrałam się przewidująco, więc jakby co - zimno nie było mi straszne. A bliżej południa zrobiło się słonecznie i ciepło. Kiedy schodziliśmy z grzybami do samochodu było już całkiem przyjemnie.
Wybłociliśmy się okrutnie, psiska też. Ifka maszerowała breją błotną chlastając rzadkim błotem na lewo i prawo, Tolka miała "podwozie" w skorupie błotnej. Tak wybłocone "panie" wdarły się do auta, które dzisiaj wymyłam i wyprałam z niego wszystkie pokrowce i koce, gdyż panna Tola raczyła zostawić wszędzie swe błotne ślady.
Rezultatem wyprawy były prawie cztery siaty rydzów i kilka prawdziwków.
Rydze zamarynowałam, prawdziwki wysuszyłam. W sumie wypad bardzo udany: pochodziliśmy po lesie, psy się wybiegały, mamy słoiki z grzybami.
Tak było rano zanim weszliśmy w las:
Ścieżki rozjechane kładami, w lesie mokro. Jednak było zdecydowanie cieplej, niż tydzień temu. A i ubrałam się przewidująco, więc jakby co - zimno nie było mi straszne. A bliżej południa zrobiło się słonecznie i ciepło. Kiedy schodziliśmy z grzybami do samochodu było już całkiem przyjemnie.
Wybłociliśmy się okrutnie, psiska też. Ifka maszerowała breją błotną chlastając rzadkim błotem na lewo i prawo, Tolka miała "podwozie" w skorupie błotnej. Tak wybłocone "panie" wdarły się do auta, które dzisiaj wymyłam i wyprałam z niego wszystkie pokrowce i koce, gdyż panna Tola raczyła zostawić wszędzie swe błotne ślady.
Rezultatem wyprawy były prawie cztery siaty rydzów i kilka prawdziwków.
Rydze zamarynowałam, prawdziwki wysuszyłam. W sumie wypad bardzo udany: pochodziliśmy po lesie, psy się wybiegały, mamy słoiki z grzybami.
wtorek, 13 października 2015
W zeszłym tygodniu
w Lidlu pokazały się akcesoria dziewiarsko-krawieckie. Z rozpędu (bo przecież nie robię już na takich drutach, tylko na addikach lub KnitPro z wymienną żyłką) kupiłam cztery komplety najgrubszych drutów 7, 8, 9, 10 mm i druty do warkoczy. Wszak dziewiarce zawsze się mogą przydać. I pewnie kiedyś znajdą zastosowanie - szczególnie wtedy, kiedy trzeba będzie przełożyć robótkę na inne druty (postojowe), by odzyskać te, na których się lubi robić. Właściwie to nie lubię takich sztywnych żyłek, które mają tendencję do odłamywania się od nasady druta... No cóż odezwała się krew "zbieracza".
A to moja jesienno-dyniowa dekoracja okna kuchennego. A któż mógł przewidzieć, że tak szybko powieje zimą...
A to moja jesienno-dyniowa dekoracja okna kuchennego. A któż mógł przewidzieć, że tak szybko powieje zimą...
niedziela, 11 października 2015
Na Turzańsk
pod Chryszczatą wybraliśmy się dzisiaj na rydze. Tereny te są wyjątkowo rydzodajne. Aura zupełnie nie sprzyjała - zimowy ziąb i porywisty wiatr dość szybko wygnał nas z lasu. Tak, że wycieczka zajęła zaledwie kilka godzin. Ubrałam się ciepło, a i tak dłonie w rękawiczkach zgrabiały, a stopy w butach zmarzły (nie włożyłam wełnianych skarpet, bo mi to po prostu do głowy nie przyszło). Nie byłoby mi za gorąco, gdybym pod spodnie włożyła getry. A życie uratowała mi ciepła kamizelka i czapka.
Wypad do lasu u podnóża Chryszczatej przyniósł rezultaty, może nie takie, jak spodziewaliśmy się, ale coś tam nazbieraliśmy. Grzybów mało, las spenetrowany i nachodzić się nieco trzeba było.
Przy okazji psiska się wybiegały i teraz śpią snem sprawiedliwych, mąż czyści rydze. Upiekłam dietetyczną szarlotkę i odpoczywamy od zimna popijając ciepłą herbatę.
Wypad do lasu u podnóża Chryszczatej przyniósł rezultaty, może nie takie, jak spodziewaliśmy się, ale coś tam nazbieraliśmy. Grzybów mało, las spenetrowany i nachodzić się nieco trzeba było.
Takich uroczych nakrapianych było najwięcej
Widoki też marne, świat pochmurny i zamglony
Wracamy...
Stoję skulona - przemarznięta niemal do szpiku kości
Dzisiejszy zbiór
niedziela, 4 października 2015
Miniony weekend
podarował nam niezwykle piękną aurę i przemiłe chwile spędzone z rodziną. Przyjechała córka z Wandzią, która za parę dni skończy dwa latka, a teraz jest na etapie gadania, gadania i gadania. Był mój brat z żoną i jego córka z rodziną. Dwie prawnuczki mojej mamy: pięcioletnia Zosia i nasza Wandzia pięknie się bawiły. Starsza Zosia niezwykle mądra i wrażliwa dziewczynka opiekowała się małą oraz inicjowała zabawy. To naprawdę był uroczy weekend.
Dziś, kiedy już córka pojechała - zabrałam psy, które czuły się nieco odrzucone, na czołgowisko. Było więc bieganie wzdłuż stawów, harce na łące i wąchanie w lesie, a także ostatnie kąpiele w Sanie. Teraz zmęczone "dziewczęta" śpią po zaliczeniu pieszo 6,5 km trasy. A ja w końcu odzywam się na bardzo zaniedbanym i zapuszczonym blogu. Czasu brak i brak. Pojawiają się inne piorytety i to jest dla mnie ważne.
Mam nadzieję, że uda mi się bardziej rytmicznie zamieszczać kolejne posty. Wiele materiału czeka na opracowanie. Dziś jednak tylko zdjęcia z popołudniowego spaceru.
Dziś, kiedy już córka pojechała - zabrałam psy, które czuły się nieco odrzucone, na czołgowisko. Było więc bieganie wzdłuż stawów, harce na łące i wąchanie w lesie, a także ostatnie kąpiele w Sanie. Teraz zmęczone "dziewczęta" śpią po zaliczeniu pieszo 6,5 km trasy. A ja w końcu odzywam się na bardzo zaniedbanym i zapuszczonym blogu. Czasu brak i brak. Pojawiają się inne piorytety i to jest dla mnie ważne.
Mam nadzieję, że uda mi się bardziej rytmicznie zamieszczać kolejne posty. Wiele materiału czeka na opracowanie. Dziś jednak tylko zdjęcia z popołudniowego spaceru.
Subskrybuj:
Posty (Atom)