Mąż mój z powodzeniem powalił już niemal wszystkie sosny na górze. Sporo czasu zajmuje mu obrabianie drzew. Góra jest niemal łysa i zapewne znów zmieni się tam roślinność w najbliżych latach. Pamiętam z dzieciństawa, że koszono tam jeszcze trawę i zbierano siano. Później już nikomu siana nie trzeba było, toteż trawa sobie rosła, powalała się, by w następnym roku przebiła się świeża. Kiedy córka była mała, zbierałam jej na tej górze poziomki. Później poziomki zginęły, bo drzewa zacieniły łąkę.
Rosnące coraz wyżej sosny zmieniły florę na tym terenie i już od kilku lat pojawiały się pod drzewami grzyby. Być może, że teraz na ten odsłonięty teren wrócą poziomki.
W odwiedziny do Toli i Ifki przychodzi sąsiad; ostanio pełni też funkcję komitetu powitalnego - kiedy przyjeżdzamy oraz pożegnalnego - odprowadza nas do auta; myślę, że działa tu też inny czynnik, psina liczy na jakiś ochłap mięsno-kostny (załapuje się, kiedy dostają moje psice)
Jeszcze przy samym lesie musimy usunąć ekspansywną szarą olchę - obawiam się bowiem, że zagłuszy mi naturalne środowisko rosnących tam podkolanów białych. Nie kosimy zupełnie w tym miejscu trawy, bo zależy mi na utrzymaniu tego miejsca ginących już w tym lesie podkolanów, które jeszcze kiedyś rosły przy skoczniach narciarskich. Trzeba stwierdzić, że koszenie trawy nie pozwala nasionom tych storczykowatych na dojrzenie i samodzielne wysianie się.
A tu moje "panienki" zabawiają się na wersalce
(no niestety wersalka w naszym domu poza miejscem polegiwania dla pana, czasem służy pieskom)