W moim domu rodzinnym było zawsze dość zimno, dlatego mama robiła mi ciepłe pantofle – bambosze z grubej wełny, często owczej, wzmacnianej dodatkową nitką ze starych sprutych swetrów. Ta owcza wełna, chociaż ciepła, miała minus – bo gryzła niemiłosiernie (nawet przez skarpetki). I te wczesne bambosze na wiele lat wyleczyły mnie z pragnienia posiadania dzianych pantofli. Później miałam jedne - dyżurne balerinki (zrobione jeszcze przez mamę) używane w podróży, na wyjazdy (na które zabiera się takie pantofle, by wiele nie dźwigać), a ostatnio używane na rehabilitacji. Te niewielkie i lekkie balerinki włóczkowe doskonale mieszczą się w torebce. Jednak i ta ostania para ostatnio odmówiła posłuszeństwa – po prostu przetarły się podeszwy. No to musiałam sobie zrobić jakieś kapcie.
Nie chciałam bamboszy i propozycje, które oglądałam jakoś mnie nie satysfakcjonowały. Zgromadziłam nawet pokaźne archiwum wzorów i opisów wykonania różnych kapci robionych na drutach i szydełku. Myślałam też, aby zrobić takie oparte na modelu skarpetki. No i ostatnio trafiłam na takie kapcie, które mi się bardzo spodobały. Tak, to było to, czego szukałam –
tu. Jedyną trudność stanowił opis w obcym mi, skandynawskim języku (i w angielskim) - poliglotką niestety nie jestem. Ostatecznie - mam wrażenie, z sukcesem odrobiłam te kapcie, mało tego opracowałam własny opis po polsku.
Produkcja kapci tak mi się spodobała (można wykorzystać niewielkie resztki włóczek), że trochę par powstało… Te przeznaczone na zimowa porę zrobione są z wełny 100% - i chociaż nie przypominają bamboszy - są ciepłe. Te na wiosnę i lato z włóczek bawełnianych, i z domieszką bawełny.
Oczywiście opisem podzielę się z moim czytelnikami – jednak następnym razem.
Jednocześnie
dziękuję za kolejne wyróżnienia, które otrzymałam od
Aleksandry i
Urszuli - jest mi niezmiernie miło.