To miasteczko, gdzie w centrum (rynek) zachowała się jeszcze ulica z kocimi łbami, to także miasteczko, gdzie przebiegała granica I Rzeczpospolitej (od 1918 r. z Rumunią) i to tu we wrześniu 1939 r. rząd polski uchodził za granicę. To maleńkie miasteczko zadziwiło nas nie tylko tym..,
Most nad Czeremoszem (dopływ Prutu)
To tu gdzieś niedaleko zakrętu rzeki był most, którym rząd polski przekraczał granicę...
Centrum miasteczka - bruk z kamienia
Kuty nad Czeremoszem
– na pograniczu Bukowiny w obwodzie iwanofrankowskim, rejonie kosowskim. W
okresie międzywojennym Kuty słynęły jako miejscowość wypoczynkowa i ośrodek
lokalnego rzemiosła artystycznego (tkactwo, hafciarstwo, garncarstwo). Uważano
też, że jest to najcieplejsze miejsce w Polsce.
Do II wojny światowej miasteczko było największym skupiskiem Ormian
Polskich w II Rzeczypospolitej (stanowili około 50% mieszkańców), a trudnili się m.in. handlem i produkcją safianu. Szukając śladów polskości trafiliśmy najpierw do kościoła rzymskokatolickiego z przełomu XVIII i XIX w.:
Jak się okazało, kościółek był w remoncie - dokładnie obecnie malowano wnętrze. Stąd pewien nieład w środku i mnóstwo puszek z farbami...
I w tym dalekim miasteczku, w kościele nagle usłyszeliśmy język polski. Spotkaliśmy polskiego konserwatora zabytków, który tu, daleko na Kresach, trudnił się odtworzeniem malowideł ściennych w kościele. To Ormianie amerykańscy zebrali pieniądze na remont kościoła, resztę dołożył polski rząd.
Powędrowaliśmy do centrum miasteczka, wart uwagi okazał się dziewiętnastowieczny ratusz:
Obejrzeliśmy też budynek, dziś odremontowany, dawną synagogę:
Miasteczko było przecież kiedyś miejscem, gdzie obok siebie mieszkali tzw. Rusini, Polacy, Żydzi, Ormianie. Do dziś zachowały się na cmentarzu nagrobki Ormian, mieszkańców Kut, będących kiedyś znamienitymi obywatelami miasta:
To dlatego poszliśmy na ten cmentarz:
Jak się okazało - nadal jest wykorzystywany w celu pochówku katolików.
Kapliczka cmentarna
Kiedy wędrowaliśmy po miasteczku, zobaczyliśmy pogrzeb:
Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że umrzyk wieziony był w otwartej trumnie!
Nie, nie zrobiliśmy fotki - uznaliśmy, że po prostu nie wypada. Niemal za pogrzebem dotarliśmy na cmentarz i byliśmy świadkami zmagania się grabarzy z pochówkiem w suchej, kamienistej ziemi.
Nagle zobaczyliśmy coś, co nas niesamowicie zaskoczyło! Po zakończonym pochówku, część żałobników skupiła się w jednym miejscu: przy nakrytym stole. Stały na nim półmiski z potrawami, chlebem, butelki z wódką i napojami. I znów nie wypadało robić zdjęć. Brat dyskretnie cyknął jedno, oto dowód na stypę na cmentarzu:
Oczywiście będą jeszcze następne relacje z podróży.