pracowaliśmy w ogrodzie. Było (drugie już w tym roku) koszenie trawy (rośnie błyskawicznie).
Przycinałam krzewy i nie forsowałam się. Jakoś kręgosłup odmówił posłuszeństwa i boli. Byłam nawet u lekarza, dostałam skierowanie na zabiegi, które zacznę 2 czerwca. Tymczasem zabraliśmy do ogrodu Czesia - pierwszy raz w sezonie (wcześniej wstrzymywała nas nieciekawa aura i obawialiśmy się, żeby królik nam się nie przeziębił). Widać było, że zwierzątko jest autentycznie zadowolone. Było i kicanie, i kopanie za korzonkami, jedzenie świeżej trawy. W końcu upojony powietrzem Czesio "wywalił" się jak długi na chłodnej trawie i oddawał pełnemu relaksowi.
Mnie niespodziankę zrobił złotokap, który nagle i niespodziewanie, z dnia na dzień, "opuścił", wprawdzie jeszcze nie w pełni rozwinięte, grona. Pachnie w ogrodzie kwitnącym bzem i berberysami. Lada chwila zakwieci się kalina...
Tylko oczko wodne czeka na remont. A tu w niedzielę okazało się, że pogoda kiepska; poświęciłam ją więc na gotowanie, upiekłam nawet pierwszy placek z rabarbarem.
Już po południu zaczęło padać. Ulewny deszcz, trwający do dzisiejszego południa, rozmył grządki (zapewne wszystkie nasiona spłynęły), ziemia nasiąknięta, widziałam nawet wylane potoki. No wiosna "mości panowie"...