Dziś jeszcze zarękawki. Produkuję je w ilościach - może nie hurtowych; mam kilka par, bo noszę namiętnie z konieczności (w celu maskowania paskudnego uczulenia, które mnie dopadło i ulokowało się właśnie na dłoniach). W wełnianych jest za goraco w pomieszczeniu, nawet bawełniane zrobione na drutach grzeją. Wymyśliłam cieńsze, też bawełniane. Zainspirował mnie ten pomysł. No to kupiłam w biegu, w supermarkecie 3 pary bawełnianych skarpetek (dziecięcych, bo mam raczej drobne dłonie) - 1,45 zł para i przystąpiłam do do działania. Oto efekt:
Jasnoniebieskie zostały obszyte koronką (pofarbowaną w czarnym atramencie, bo mi się po farbkę do miasta lecieć nie chciało, a miała być w kolorze jasnoszarym):
Potem jednak wymyśliłam, by skarpetki obrobić szydełkową koroneczką. I uzyskałam taki efekt:
Skarpetki zostały ucięte poniżej pięty, obrębek zagięłam i obrobiłam szydełkiem, potem zrobiłam koroneczkę. Na pięcie zrobiłam marszczenie i przyszyłam ozdobny guzik. Górna część ze ściągaczem jest zagięta do środka, bo w zależności od długości rekawa, można te zarękawki zawijać, albo rozciągać. Sprawdzaja się idealnie i nawet fajnie wyglądają. Mało tego wzbudzaja zainteresowanie pań. Jest to robótka błyskawiczna: kupić skarpetki, uciąć, obrobić - dosłownie po kilkadziesięciu minutach ma się interesujący gadżet i nikt nie wpada na to, że powstał ze skarpetek.