weekend chyba cała Polska wsiadła w samochody i ruszyła w podróż. Już w czwartek można było zaobserwować istne wariactwo. Pojechałam na obrzeża miasta, by kupić fugę w proszku. Stałam w korku na wjeździe do miasta minimum pół godziny, przesuwając się na jedynce po 2, 3 m. W sobotę do Zagórza odległego zaledwie 7 km od Sanoka jechaliśmy chyba 30 minut. Korek zaczynał się już na granicy miasta. Czyżby cała południowa Polska ruszyła w Bieszczady? Nie lepiej było wczoraj, kiedy chcieliśmy wrócić z ogrodu do domu - korek stał już od góry leskiej, toteż zdecydowaliśmy wrócić do miasta objazdem wioskami i ze zwyczajowych 7 km zrobiło się 25 - niestety.
Pogoda była niezła, acz bez rewelacji - czuć już jesień w powietrzu. Kwitnie wrotycz i nawłoć, żółcieją trawy.
To chyba już niemal jedne z ostatnich letnich chwil biesiadowania w ogrodzie. Lato nie rozpieszczało, jesień może być wczesna.
Można uznać, że w ten weekend pogoda dopisała, było dość słonecznie, pomimo tego, że z ogrodu w sobotę wypędziła nas okrutna burza. Kiedy dojechaliśmy do Sanoka - okazało się, że tu nie spadła ani kropla deszczu. Dziś córka z zięciem wrócili do Krakowa, pozostała rodzina także się rozjechała. Z nami nadal został Czesio na wakacjach.