itd. Przysłowie to zna każdy. No i chociaż robię na drutach, "obrabiam" w dzianiny całą rodzinę, ciągle brakuje mi czasu, żeby zrobić sobie kamizelkę. Taką "po domu" (bo w zasadzie tylko w domu chodzę w klasycznych kamizelkach, które wkładam na koszulę, albo sweterek). Mam dwie dosyć leciwe - mają po dziesiąt lat. Wełniane włóczki - dawny tzw. shetland, z których są zrobione, pamiętają jeszcze czasy późno studenckie. Przerabiane te włóczki były po kilka razy i nie powiem, zachowują nadal żywotność. Z tym, że w jednej kamizeli moja ukochana duża psica wyżarła dziurę próbując odgryźć guzik (co jej się z powodzeniem udało). Druga kamizelka jest nieco podfilcowana. Jakby nie patrzeć - obie nadają się do prucia. Ubolewałam więc do mojej mamy, że nie mam czasu, by zrobić sobie taką najzwyklejszą kamizelkę. To mi mama zrobiła! Moja mama (90 lat!), jeszcze poradziła sobie z drutami, chociaż palce ma pokrzywione reumatyzmem, a wieczorem w świetle elektrycznym już nie widzi oczek na drucie.
Wprawdzie kamizela zrobiona została ze starej włóczki - jak się okazało miejscami wypłowiałej - i jest zupełnie prosta, jest dla mnie bardzo cenna jako dar serca. Teraz grzeje mnie w grzbiet. A ja chwalę się Czytelniczkom i Czytelnikom, jak jeszcze sprawna jest moja mama.