Nie tak dawno pokazałam na swym blogu chusty ludowe znajdujące się w moim posiadaniu. Ich prezentacja spowodowała, że odezwało się wiele osób, które podobnie jak ja, takie chusty lubią i noszą, albo wspominają z sentymentem, że w domach rodzinnych podobne należały do babć, cioć itp. Jedna z komentatorek oslun tak wprowadza mnie i moje Czytelniczki w świat chust ludowych:
Takie kwieciste chusty i chustki kiedyś nosiły wszystkie wiejskie kobiety. Moje babcie mówiły na nie "szalinówki". Były jeszcze grubsze, większe chusty, bardzo miękkie zwane "puchówkami" - podejrzewam, że w składzie miały kozi puch (czyli moher). Były bardzo lekkie i ciepluteńkie, często nakładano je trochę starszym dzieciom na kurteczkę lub płaszczyk. Ostatnio miałam taką na sobie rok temu, ale nie kupiłam - pańcia chciała za nią 600 PLN - pewnie była tyle warta, ale... No i były jeszcze wielkie chusty w kratę tkane, najczęściej w brązach lub zieleniach - te nazywały się po prostu chustami i w nich często maleńkie dzieci noszono. To były wspomnienia z dzieciństwa z czasów wczesnego Gomułki. Pozdrawiam, wielbicielka chust i ludowości wszelakiej.
Oslun przypomniała mi młodość i dzieciństwo; w pamięci pojawiły mi się widziane kiedyś kobiety wiejskie okutane właśnie w wielkie kraciaste wełniane chusty.
Zdjęcie
z książki Stefana Stefańskiego: "Kartki z niedawnej przeszłości
Sanoka". Sanok 1991 r.
Wydano
nakładem własnym autora: 30 egzemplarzy numerowanych i podpisanych
(mam nr
20 książeczki)
No i nie byłabym sobą gdybym nie podjęła "badań" związanych z chustami.
Na szczęście polscy
etnografowie dość skrupulatnie opisują stroje regionalne, których niezbędnym
elementem były chusty. I tak dowiedziałam się, że te chusty produkowane w
fabrykach (wzór drukowany na tkaninie) zwane "szalinówki" (salinówki),
jedwabnice, chusty tureckie, francuskie i szabasówki w latach trzydziestych
ubiegłego wieku wyparły te ręcznie haftowane. Można je było kupić na
rynku (jarmarku) i od wędrownych sprzedawców.
Aleksandra Perkowska
Tradycyjne góralskie
chusty o charakterystycznym kwiecistym wzorze na jednobarwnym tle (czerwonym,
kremowym, białym, zielonym, żółtym, czarnym czy ciemnoniebieskim) oryginalnie
szyte były z tkaniny tybetowej. Tybet – bo tak brzmi ogólnie przyjęta nazwa
tego materiału – to cienka tkanina o skośnym splocie, wyrabiana z wełny owiec
lub kóz tybetańskich. Właśnie z niej pod koniec XIX w. szyto tradycyjne
góralskie spódnice oraz chusty.
Są z prawdziwej wełny i gryzą niesamowicie, a ta w kolorze popielato-ziemistym jest rewelacyjnie ciepła i wkładam ją niekiedy w największe mrozy.
18 komentarzy:
Wiedziałam co nieco na ten temat.A teraz dowiedziałam się bardzo ciekawych rzeczy.Dzięki.
Pozdrawiam serdecznie.
O tak chusty to była fajna sprawa,teściowa mi opowiadała ze nie było kurtek i płaszczy więc taka gruba chusta-baranica służyła za wierzchnie odzienie,i powiem ze sa baaaardzo ciepłe.
Mam 1 czarną baranice,kupców nie brakuje ale postanowiłam uszyć z niej dziewczynką płaszczyki,świetnie się prezentuja i są bardzo ciepłe.
Pozdrawiam
jakoś tak z sentymentem przeczytałam Twoje watki o chustach i przypomniałam sobie chustę mojej babci. Nie była wzorzysta, tylko tak jakby z cienkiego aksamitu w pięknym grafitowym kolorze i obszyta ślicznymi cienkimi frędzlami tak jakby zaplatanymi. Pamiętam jak babcia mówiła, że te chusty były bardzo drogie, jak na tamte czasy i wiejskie warunki oczywiście. Każda kobieta ze wsi o takiej marzyła, ale nie każda było na nią stać.
A taką z Ukrainy, tą jasną, mam do tej pory w domu. Używa jej moja mama.
Ile faktów o samych tylko chustach, a one same piękne, takim dałabym się pogryźć.
Ciekawa historianz tymi chustami:) o tybetkach coś niecoś słyszałam ale pozostałe informacje dla mnie sa nowościa:) dziekuje:)
pozdrawiam niebiesko:)
Piękna jest tradycja noszenia chust, pewnie jeszcze na wsiach,i na pewno cerkwiach na głowach kobiet,( przynajmniej na Ukrainie, bo tu w cerkwi nie byłam).
Bardzo ciekawie opisałaś swoje wspomnienia związane z chustami. Mnie zawsze skojarzą się z moją babcią, która wieszała je kiedyś na ramie lustra, zarówno odświętne i te codzienne, chusty. Do dziś zachowała je i nosi jako szal ( apaszkę), bądź na głowie. Pozdrawiam
Bardzo ciekawe wiadomości o chustach.Sama też posiadam kilka i jedną taką z w kwiaty, babciną, najukochańszą.
Nigdy nie miałam chusty ludowej, ale pamiętam wełniane kraciaste chustki noszone przez moją mamę w latach pięćdziesiątych, które zakładała na głowę zamiast czapki czy kapelusza. Nawet jedną w pięknych czerwieniach zachowałam sobie na pamiątkę :)
ha, ale temat się rozwija, moje babcie miały tkzw stój "chłopski", oprócz spódnic ,bluzek (u morawianek zwane-kacamajka) miały takie grube chusty,głównie w kratkę lub wyjściowe -czarne , chusty obowiązkowo miały chusty, jedna babcia nazywała je "pledami" a druga
"hytami",Antonino,u nas w tym zlepku różnych kultur różne nazwy były.Pamiętam że z tych ciepłych chust poszyłyśmy sobie z siostrami spódnice i kamizelki.
Wiele się mozna u Ciebie nauczyć, powspominać, odkryć piekno tradycji, tego co o nas stanowi. Dziekuję
CIEKAWE RZECZY OPOWIADASZ. JA PAMIĘTAM CHUSTKI SWOJEJ BABCI, ALE TEJ , KTÓRA MIESZKAŁA NA WSI, DRUGA "MIEJSKA" BABCIA CHUSTEK NIE NOSIŁA:)
Te kupione od Ukrainek to chusty orenburskie - kwadratowe, środek robiony ściegiem francuskim, wokół niego szeroki ażurowy brzeg (na prawej i lewej stronie dzianiny oczka prawe). Chusty takie robione były z koziego puchu, dawniej ręcznie przędzionego. Te chusty podobne do estońskich różnią się od nich surowcem (estońskie są z wełny owczej) i sposobem przerabiania lewej strony (w estońskich są to oczka lewe).
Z ciekawostek: rosyjskie kobiety robiły na drutach, gdy rodzina spała, więc aby nie zasnąć do środka kłębka wkładały mały dzwoneczek.
Ewa
PS. Moje wspomnienia z dzieciństwa dotyczyły zachodniej Lubelszczyzny.
Mam piękną chustę, której właścicielką była mama mojej mamy, czyli moja babcia. Nigdy jej nie widziałam. Zmarła, gdy moja mama miała 12 lat.Ta chusta , to dla mnie skarb największy, cieniutka jak mgiełka, a wełniana:)pozdrawiam
Moja mama do końca nosiła takie chustki, albo kwieciste, albo w tureckie wzory, te ciemniejsze na czas postów; szanowane, leżały w szafie na osobnej półce; odziedziczyłam je wszystkie, nie miałam serca oddawać obcym; a w taki kraciasty pledzik z frędzlami sama otulałam się zimą w dzieciństwie, gdy szło się do kościoła 5 km, tylko czubek nosa wystawał, a pledzik chronił przed porywistym wiatrem czy mrozem; pozdrawiam serdecznie.
Bardzo ciekawy post - dowiedziałam się kilku nowych rzeczy :)
Bardzo ciekawy post. Dziekuje bardzo. Z tylu na zdjeciu widac sklep mojego pradziadka. Nie spodziewalam sie go tutaj zobaczyc. Sprobuke kupic te ksiazke.
Pani Edyto-to miłe, że czyta mój blog Sanoczanka z pochodzenia. Przesyłam ukłony.
Mi też bardzo miło. Niestety Sanoczanką jestem tylko po babci. Po wojnie babcia z rodzeństwem i mamą wyjechała na Dolny Śląsk.
Prześlij komentarz