Do Murowańca - zwyczajowo - maszerowały pielgrzymki ludzkie. Pod samym schroniskiem tłumy. Dzień nie zapowiadał się pięknie pogodowo - prognozy głosiły deszcze. Ostatecznie deszczu w górach nie było, a początkowo to nawet zaświeciło słońce. Poźniej niebo spochmurniało, jednak widoczność w górach była dobra.
Z Murowańca czarnym szlakiem skierowałyśmy się w kierunku Świnickiej Przełęczy (2051 m n.p.m.) - tu już turystów było zdecydowanie mniej.
Aby zdobyć Świnicę (2301 m n.p.m.) momentami należało wspierać się na łańcuchach. Utrudnieniem były "korki" - turyści musieli wahadłowo wchodzić i schodzić - a szczyt był wręcz oblężony. Należało uważać, aby za wcześnie nie chwytać łańcucha, zanim nie puścił go poprzedzający nas turysta. W pewnym momencie - już przed szczytem skałę musiałam "brać" okrakiem. Jak wlazłam na górę, to zapadłam w jednym miejscu. Kiedy robi się na szczycie zbyt tłumnie, jest mało miejsca i wąsko - łapię lęk przestrzeni (co nie zmienia faktu, że lubię chodzić w góry). Natomiast córka moja jedyna radośnie hasała po szczycie robiąc fotografie i aparatem fotograficznym, i aparatem w komórce.
Długośmy nie siedziały, posiliwszy się nieco ruszyłyśmy dalej w kierunku przełęczy Zawrat (2159 m n.p.m). Trasa - tak około 50 minut - łańcuchy. Ja zrobiłam na tych łańcuchach kilka zdjęć córce, ona mnie swoim telefonem (niestety zapomniałam prosić, by mi te fotki przysłała).
Następnie już zejście do Doliny Pięciu Stawów, gdzie ponownie zjadłyśmy nasz kolejny posiłek, by następnie schodzić Doliną Roztoki w stronę Morskiego Oka. Dzień chylił się ku końcowi, przed nami jeszcze sporo kilometrów, chłód dobierał się do ciała, a i zmęczenie powoli dawało się we znaki - więc do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów nie zeszłyśmy.
Poobijane przy schodzeniu stopy wyraźnie czekały na asfalt prowadzący od Morskiego Oka do Palenicy (nigdy wcześniej nie marzyłam, żeby w końcu wejść na asfalt).
18.15 - jesteśmy na parkingu zgodnie z umową, gdzie czeka na nas zięć z wnuczką i moim mężem. Bolą nogi - zrzucam grube górskie buciory, stopy jednak jakoś z trudem wchodzą w trampki. Jesteśmy szczęśliwe - udało się, a jednocześnie góry tym razem nie poskąpiły widoków. Pejzaż tatrzański jest jedyny w swoim rodzaju: piękny i fascynujący. Zapewne za rok dam się namówić na wyprawę na Rysy - chociaż teraz wejścia na Rysy odmawiam.