Wczoraj wędziliśmy szynkę. Mięsko zgromadzone od jakiegoś czasu prosiło się, by je w końcu przerobić. Na Wszystkich Świętych zjedzie córka z rodziną, więc niech sobie weźmie świeże wyroby. Niestety w ogrodzie zrobił się niemożliwy ziąb, kiedy tylko słońce skryło się za lasem. Więc nie zrobiliśmy już drugiego wsadu (piersi kurze) i przełożyliśmy na dziś.
W tle beczka - nasza "wędzarnia",
Mąż pilnuje ognia
Po powrocie do ogrodu: wędzenie, a po powrocie do Sanoka, szybko pojechałam na tutejszy cmentarz zapalić światła.
Jeszcze parę dni temu było tak
a dzisiaj tak
Robótkowo: realizuję projekt dla Matyldy - gruby sweter. A, że włóczki jakby za mało na sweter (wydawało się, że wystarczy), muszę pruć zrobioną dotąd plisę okalającą i robić ją węższą. Ot takie kombinacje. Z dnia na dzień wydaje mi się, że już, już złapię oddech - niestety. Jutro idę z mamą do lekarza i pewnie posiedzimy parę godzin w kolejce.
Tymczasem jesień anektuje świat... stąd zdjęcia z ogrodu.