Obserwatorzy

sobota, 28 września 2013

Kocyk dziecięcy (3) - szydełkowe serduszka

Taki właśnie kocyk zapragnęła moja córka dla swej córeczki. Miał być w serduszka i różowo-popielaty. Taki, jaki zrobiła Magdalena z bloga niebieski igielnik. Nie było rady - zamówiłam stosowną włóczkę i dziergałam serduszka - taśmowo: 81 sztuk, bo kocyk miał mieć 9 x 9 kwadratów (jest  tych serduszek: 41 różowych i 40 popielatych). Robótka dosyć mi się ślimaczyła, bo jakoś mniej czasu miałam ostatnio.

Szydełko 4 mm; włóczka "Kotek" 100% akryl, 300m/100 g; zużycie 650 g; rozmiar 112 x 100 cm
 
Magdalena zamieszcza u siebie opis wykonania tu i tu, schemat gdzieś tam wcześniej znalazłam i miałam zapisany na dysku. Zdecydowałam się na akryl, gdyż wydaje mi się, że kocyk będzie łatwy do prania. Zastanawiałam się nad "Dorą", potem jednak wybrałam "Kotka". "Arelan" oferuje bajeczne kolory (miałam problem z wyborem, bo jest tam kilka odcieni różowego i popielatego).
 

Początkowo zamówiłam po trzy motki - i jak się okazało nie przemyślałam tego. Ostatecznie różowego wyszło jakieś 150 g, granatowego na obwódki serc około 50 g, a popielatego ponad 400 g. Kiedy już zrobiłam wszystkie serca i zaczęłam je obrabiać, stwierdziłam, że zabraknie popielatej włóczki, więc dokupiłam jeszcze 10 dkg. I tu niespodzianka, bo potem i tak zabrakło mi na wykończenie. Ponieważ chciałam sfinalizować projekt, nie czekałam na następny motek, tylko dobrałam "Czterdziestkę" - udało się, miałam w domu ten odcień.



Kocyk wykończyłam bordiurą, o której pisałam tu, tyle, że tylko jednym rzędem słupków. Jeszcze wczoraj namoczyłam i zblokowałam, dziś zdjęcia zrobione szybko, bo spieszyliśmy się do ogrodu.

piątek, 27 września 2013

Zawsze uważałam, że

człowiek powinien mieć "swego": fryzjera, kosmetyczkę, prawnika, dentystę, mechanika samochodowego i lekarza. "Swego" to znaczy takiego, do którego zawsze można się udać, jeżeli ma się potrzebę, a który w rewanżu przyjmie poza kolejką w sytuacjach awaryjnych i pomoże szybko załatwić problem. I jakoś do tej pory udawało mi się to nie najgorzej, chociaż jak to w życiu  bywa, niektórzy fachowcy, czy specjaliści zostali wymienieni - z różnych powodów (zmiany miejsca  zamieszkania, przeniesienia gabinetu na drugi koniec miasta itp.). Starałam się po takiej "stracie" wypełnić pustkę, nie, nie skakałam z kwiatka na kwiatek, tylko starannie wybierałam następnego, zebrawszy uprzednio opinie innych.
Do "mojego" dentysty chodziłam ze 30 lat, przyjmował naszą rodzinę i ratował z opresji wielokrotnie. Świadczył usługi stomatologicznie ofiarnie (dziś takich dentystów już nie ma), przyjmował już po kilku godzinach od telefonu proszalnego informującego o złamanej przez psa jedynce, bo psina w zabawie strzeliła łbem w szczękę właścicielki, pozbawiając jej uzębienia (przecież jutro do pracy... i jak się pokażę?!!!). Ratował nieustannie wyłamywaną dwójkę mężowską, reperował ubytki w uzębieniu latorośli przyjeżdzającej ze studiów Krakowie.   
Niemal zaprzyjaźniliśmy się. Pan doktor raczył unieruchomionego na fotelu pacjenta, niemogącego nic odpowiedzieć, długimi monologami (chyba zresztą tej odpowiedzi nie oczekiwał) na tematy otaczającej nas rzeczywistości, żartował z panią (pomocą dentystyczną), prowadząc specyficzne dialogi...
No i nasz nieoceniony pan doktor w zeszłym roku oświadczył:
-"Wybieram się na emeryturę, proszę sobie szukać nowego dentysty".
-"Ależ, panie doktorze, kogo ja teraz znajdę" - oponowałam.  "Rzeczywiście, nawet na emeryturze nie będzie pan przyjmował"?
Pan P. stanowczo oświadczył, że już niedługo, że zmęczony dłubaniem w zębach przez całe życie, że nogi i kręgosłup bolą...
Sięgnęłam po argument (wydawało mi się - znaczący): "ależ pan  jest jeszcze młody"... Nic jednak nie pomogło i "mój" pan doktor stanowczo stwierdziłł, że nie, jeszcze tylko kilka miesięcy popracuje, jednak żadnych zębów już leczył nie będzie, zajmie się tylko protetyką.
Cóż było czynić, poszukałam nowego stomatologa. Jakieś dziesięć miesięcy temu zaliczyliśmy z mężem kilka wizyt, nowe plomby dawały gwarancję spokoju na dłuższy czas.
Niespodziewanie jednak dopadł mnie ból zęba (ze dwadzieścia lat nie bolał mnie ząb), coś się tam nagle podziało pod plombą i boli. Myślałam, że przejdzie - nie przeszło. Trzeba działać i szybko umówić się na wizytę. Zadzwoniłam do "mojej" nowej dentystki - ta jednak nie uznała mnie za "swego" pacjenta - widocznie mnie nie pamiętała. Termin za tydzień. Prośby o wcześniejsze przyjęcie nie przyniosły skutku. Ząb boli coraz bardziej, a tu trzeba mieć sprawny umysł (w pracy, podczas jazdy samochodem itp.). Jak myśleć, kiedy myślenie zabija ćmiąca piątka. Złapawszy nieco wolnego czasu przepenetrowałam internet - nie ma u nas żadnego pogotowia stomatologicznego, które ulży w nagłym przypadku. Uzbrojona w telefon rozpoczęłam dzwonienie po miejscowych dentystach. Nikt, dosłownie nikt, nie zechciał mnie przyjąć, bo mają własnych zapisanych na terminy pacjentów. Oczywiście mam na myśli prywatną praktykę, bo w ośrodku zdrowia czeka się też długo i też nie chcą przyjąć. Racząc się środkami na uśmierzenie bólu i przeciwazpalnymi, jakoś żyję. Te zwykłe słabo działały, sięgnęłam po takie na  bóle kręgosłupa. Da się nawet funkcjonować.
Jednak czuję się nieco jak bohaterka opowiadania Czechowa, tyle, że generał Bułdijew w "Końskim nazwisku" cierpiał z wyboru - nie chciał pozwolić na wyrwanie zęba i  wierzył w jego zaklinanie. A całe otoczenie myślało nad tym, jak nazywa się znachor zaklinający  zęby - nosił ponoć nazwisko związane z koniem. Kiedy sobie przypomniano to nazwisko  (Owsianko) - było już niepotrzebne - generał kazał zęba wyrwać. Ja swego usuwać nie chcę, tylko ratować (bo do wyrwania taki jeden może by mnie przyjął).
Świat staje się coraz bardziej absurdalny.
A dla moich Czytelników fotka salamandry:

Czyż nie urocza?

sobota, 21 września 2013

Postscriptum do posta o Beniowej: Lipowiec koło Jaślisk i same Jaśliska

Kolejną opustoszałą wsią na trasie naszej wędrówki  był Lipowiec koło Jaślisk  (Jaśliska wieś  położona w województwie podkarpackim w Beskidzie Niskim nad rzeką Jasiołką), do którego prowadzi kręta droga, wzdłuż której ciągną się zarośla, łąki ...i kapliczki. Niestety pogoda nie dopisała (lało), tak że nie dało się nawet zrobić sensownych zdjęć, a i wysiadać się z samochodu nie bardzo chciało. Dlatego fotografii niewiele (nie ma kapliczek z Lipowca, bo akurat "siadł" mi aparat).

Lipowiec to wieś łemkowska opuszczona - po II wojnie światowej. We wrześniu 1944 r. w wyniku walk zniszczonych zostało ponad 60 domów. Mieszkańcy agitowani przez Radziecką Komisję Przesiedleńczą wyjechali do Związku Radzieckiego. Resztki domów spaliła sotnia Hrynia w 1946 roku. Ziemia znalazła się w posiadaniu PGR. Dziś są tam tylko trzy chałupy łemkowskie i wspomniane kapliczki... Nowe powoli wkracza do dawnego Lipowca - powstają gospodarstwa agroturystyczne...
Wieś leżała na trakcie węgierskim, a jej początek datuje się na  rok 1527, kiedy to biskup przemyski nadał daliowskiemu kmieciowi Andrzejowi Kochanowi przywilej pozwalający na założenie osady na prawie wołoskim, którą nazwano Lipowiec-Babej.
Przed II wojną w Lipowcu mieszkało około 650 osób i chociaż był wsią małą, i w praktyce jednowyznaniową, znajdowały się tu trzy obiekty sakralne - stara i nowa cerkiew grekokatolicka oraz cerkiew prawosławna. Kiedy stara unicka cerkiew z 1640 r. wymagała remontu, postanowiono wybudować nową. Jednak nie było pomocy ze strony biskupa grekokatolickiego z Przemyśla. Mieszkańcy zbuntowali się i przeszli na prawosławie. Sami wystawili sobie baraczek - prowizoryczną cerkiew. I chociaż później znalazły się środki na budowę świątyni unickiej, już nie powrócili do starej wiary (została przy niej tylko jedna siedmioosobowa rodzina).

O śladach cmentarza świadczy płożący się barwinek - tam za tą tablicą na niewielkim wzgórzu, gdzie z trudem można doszukać się śladów cerkwi z 1640 r.; jest tam też jeden nagrobek;

O kapliczkach lipowickich może innym razem, kiedy uda się tam wrócić i zrobić zdjęcia.
A teraz jeszcze  kilka słów o samych Jaśliskach. Warto zobaczyć kościół i cudowny obraz Matki Bożej Królowej Nieba i Ziemi (z 1634 r.), koronowany przez Jana Pawła II w 1997 r.  My nie zobaczyliśmy, bo kościół w środku pusty, w trakcie remontu. Z zewnątrz już znakomicie odrestaurowany - przyciąga wzrok:


Kościół p.w. św. Katarzyny – murowany, wybudowany w latach 1724-56 z inicjatywy Aleksandra Fredry, rozbudowany w 1912 r.

Warto zwrócić uwagę na zabudowę rynku. W części zachodniej zachowały się najstarsze budynki, konstrukcji przysłupowej, z około połowy XIX wieku:

 


Ten rozpadający się jest nawet sygnowany tabliczką: "Obiekt zabytkowy";

 

Tabliczka spatynowana upływem czasu wyraźnie sugeruje, że obiekt uznany za cenny, dla władz Jaślisk cenny nie jest...
Warto jeszcze rzucić okiem na środek rynku, zachowało się cześć starego bruku:


Do Jaślisk na pewno jeszcze wrócimy.

Źródło:
Tablica informacyjna w Lipowcu
http://pl.wikipedia.org/wiki/Ja%C5%9Bliska
http://www.jasliska.pl/lipowiec.html
http://gawron3.w.interia.pl/lip.htm

czwartek, 19 września 2013

Beniowa - wieś, której nie ma

Ryba wyrzeźbiona na kamieniu znalezionym w 1990 r. nieopodal dawnej cerkwi stała się celem naszej peregrynacji do Beniowej w gminie Lutowiska.


Dziś, zdaje się, że jest tam koniec świata. Gołym okiem widać trakcję kolejową po stronie ukraińskiej. Zrobiliśmy nawet zdjęcia przejeżdżającemu pociągowi.


Niemal do samej Beniowej prowadzi droga z dosyć już skruszałego asfaltu:


Kraina bezludna, którą zrastają łąki. Gdzieś da się zobaczyć ślady dawnej bytności człowieka: zdziczałe jabłonie, studnie, stawy, bardzo stare, dostojne lipy (drobnolistne) - świadków kiedysiejszego życia.


 Wiek tej lipy szacuje się na około 200 lat


Przydrożne kapliczki/nagrobki? - ten posadowiony na kole młyńskim lub żarnowym
 
A była Beniowa, do czasu kiedy wysiedlono z niej mieszkańców, wsią dużą i chyba dość bogatą. Początki sięgają wieku XVI. Po raz pierwszy wspomina się o niej w akcie lokacyjnym Tarnawy Niżnej i Wyżnej, gdzie wymienia się nazwę terenu: Beniowe pole. Pierwsza wzmianka o Beniowej, jako odrębnej wsi pochodzi z 1580 r. W czasie wojen szwedzkich w 1709 r. Beniowa została doszczętnie spalona. Zwolniona przez kilka lat z podatków, szybko się odbudowała. Wiek XIX to czas dynamicznego rozwoju. W XIX wieku funkcjonowały tu potasznia, którą zlikwidowano po roku 1880, huta żelaza, młyny wodne, tartaki, szutrownia, browar, fabryka beczek, zakład pozyskiwania kory drzewnej. W 1921 r. mieszkało w Beniowej 617osób, w tym 482 grekokatolików, 25 wyznania rzymskokatolickiego, 85 Żydów. Po 1939 roku wieś znalazła się pod okupacją niemiecką.



Po drugiej wojnie światowej 2.VI.1946 r. polskie wojsko wysiedliło mieszkańców, którzy potem osiedlili się w rejonie Stryja. Część z nich zamieszkała w przysiółkach Beniowej po ukraińskiej stronie Sanu.



Podczas prac w roku 1990 znaleziono13 nagrobków: w tym 4 w całości kamienne, 3 mieszane (kamienny cokół z metalowym krzyżem) oraz 6 innych.

Cmentarz i miejsce po cerkwi w Beniowej, położone są w dolnej części wsi.
Wzmianka o pierwszej cerkwi pochodzi z roku 1589. Z miejscem tym wiąże się legenda lokalnego zbójnika Ołeksy Dowbusza, który w owej cerkwi miał ukryć swój poświęcony nóż. Następna cerkiew greckokatolicka (drewniana)  p.w. św. Michała Archanioła zbudowana została tu w roku 1779. Została rozebrana około1926 r. Ostatnią cerkiew w Beniowej wzniesiono w 1909 r. na południe od poprzedniej. Architektonicznie była bliźniaczo podobna do istniejącej do dziś cerkwi w Bystrem k. Czarnej. Budynek cerkwi uległ zniszczeniu podczas I wojny światowej, jednak 1919 r. udało się go wyremontować. Następnie cerkiew została spalona w roku 1947. Zachowała się podmurówka, krzyże ze zwieńczeń oraz cmentarz z kilkunastoma nagrobkami.

Na cmentarzu w Beniowej przetrwały nagrobki z wykutym w piaskowcu symbolem dzbana i kwiatu. Dzban symbolizuje życie ziemskie, przyjmowanie i otrzymywanie. Kwiat natomiast jest symbolem piękna, a także nietrwałości i przemijania




Wracam jednak do celu wyprawy: kamienia z rybą. Tak o odnalezieniu tego kamienia opowiada Szymon Magurycz:

(...) Tu człek, który ów kamień w kształcie łodzi wygrzebał (w 1990 roku podczas 4 obozu Nadsania, którego zadania kontynuuje Magurycz) ze zwału kamieni, które powstało na skutek rozbiórki podmurówki starej cerkwi w Beniowej, tej postawionej w 1779 roku, która stała jeszcze przez parę czy paręnaście lat obok tej zbudowanej w 1909 roku.


Żaden przedwojenny mieszkaniec nie musi tego kamienia pamiętać, bo leżał on w owym zwalisku i był na prawdę mało widoczny. Ustawiliśmy go w carskich wrotach cerkwi z 1909 roku, znaczy w miejscu, gdzie były carskie wrota.
Wedle naszej opinii jest to podstawa pod misę chrzcielną. Wiązanie tego kamienia z uczniami Cyryla i Metodego, a tym bardziej jeszcze wcześniejszym chrześcijaństwem, jest nieporozumieniem (...).
Powiem tak, jako kamieniarz. Ryt ryby bardzo przypomina formalnie ryt garnka na jednym z nagrobków w Beniowej, nagrobku z przełomu XIX/XX wieku. Najprawdopodobniej jest to dzieło miejscowego kamieniarza. Dawniej to był zawód powszechny dość i często nijak nie związany ze sztuką, bo parający się nim robili osełki, kamienie żarnowe, a czasem jak ich ochota naszła - jak Buchwaków z Berehów - to nagrobki na bardzo ograniczoną skalę. Jest duże prawdopodobieństwo, że to ktoś z rodziny Bat'ków wykonał... o tym w jednym z kolejnych numerów "Bieszczadów" dam znać szerzej (...). Napiszę tu jeszcze o badaniu, a powiem tak, ta łódź pękła, może już w trakcie obróbki, ma z tyłu klamrę żelazną osadzoną na siarce, to typowe dla II połowy XIX wieku.

Kamień z rybą to prawdopodobnie kamienna podstawa chrzcielnicy
 
(...) należy wnosić, że łódź jest ze starej cerkwi (kamień tożsamy z kamieniami jej podmurówki), a symbolika? Niesamowite, że kultura Bojków, podobnie jak wiele innych kultur, stosunkowo odosobnionych, zamkniętych, poddana nieporównanie mniejszym wpływom, niż kultura Łemków, przechowywała symbolikę, która w innych częściach chrześcijańskiego świata dawno przestała być popularna, a tu i ówdzie zrozumiała... dla prostych ludzi pozostawała jednak jasna, jasna jak ikony niemal; przyjrzyjcie się kiedyś nagrobkowi Hrycia Buchwaka "starszego" w Berehach, kto w latach 20-tych używał takiej symboliki..., że o medalionach, z których spłynęły malunki nie wspomnę..., przykłady można mnożyć (...). Zmierzam do tego, że łódź z rybą jest wyrobem raczej XIX-wiecznym. Piękny kamień..., ale widać nie pasował do nowej okazałej cerkwi... w sumie też bym cieszył się jakby był starszy, ale... po pierwsze: nie musiałby być aż z IX wieku, po drugie: jak porównacie taki charakterystyczny piaskowcowy krzyż przydrożny z Wołosatego, postawiony w 1906 chyba, z krzyżem wydobytym z rzeki Msta koło Nowogrodu to... są one podobne bardzo, tyle, że ten drugi jest datowany na XII wiek...

Sprawę tajemniczego kamienia z rybą w Beniowej wyjaśnił jego znalazca. Nie zmienia to jednak faktu, że wizerunek ryby na kamieniu znaleziony we wsi bojkowskiej działa bardzo na wyobraźnię.

Źródło:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Beniowa
http://www.twojebieszczady.net/zj/beniowa.php
http://www.twojebieszczady.net/st_cerkwie/cmentarz_beniowa.php
http://forum.bieszczady.info.pl/showthread.php/5703-Kamie%C5%84-z-ryb%C4%85-w-Beniowej
Część zdjęć autorstwa mojego brata.

poniedziałek, 16 września 2013

Dwernik Kamień

w Bieszczadach - to cel naszej sobotniej wyprawy z bratem. Wyruszyliśmy wcześnie z Sanoka. Świt spowity w mgle jeszcze nie zapowiadał czy się podniesie, czy opadnie. Po jakimś jednak czasie można było stwierdzić, że pogoda dopisze. Słońce wyzierało zza chmur, a mgła zostawała gdzieś tam.


Wyruszyliśmy z Nasicznego. Wyprawa nietrudna i niedługa, jednak dość atrakcyjna, gdyż ze szczytu można zobaczyć: Magurę Stuposiańską, dolinę Caryńskiego, Połoninę Caryńską, Połoninę Wetlińską, Smerek, pasmo Otrytu i Graniczne.


Dwernik Kamień (1004 m n.p.m.)  nazwany Holicą jest jednym z najciekawszych miejsc w Bieszczadach. Znajduje się w grzbiecie opadającym z Hasiakowej Skały na północny wschód. Zbudowany jest z trzech równoległych grzęd o stromych stokach, odległych od siebie o około 200 m. Na krótkim grzbiecie w północnym kierunku znajduje się wierzchołek Magura (887 m).






 
Na Dwernik Kamień prowadzi oznakowana kolorem czerwonym ścieżka historyczno-przyrodnicza Przysłup Caryński - Krywe nad Sanem, którą można wejść od strony Nasicznego oraz z Zatwarnicy. Natomiast na wschodnich zboczach Dwernika Kamienia poprowadzono oznaczoną zielonymi strzałkami ścieżkę przyrodniczą "Dwernik-Kamień".
Można tu spotkać niedźwiedzia, o czym informuje tablica:


Na szczycie niemal znaleźliśmy siedlisko kozaków i prawdziwka, chociaż po drodze nie uświadczyliśmy, ani jednego grzyba.




Pomimo dość ostrych powiewów wiatru na górze z przyjemnością rozkoszowaliśmy się widokami, by niebawem zejść i realizować następny punkt zaplanowanego na sobotę programu turystycznego.
Część zdjęć autorstwa mojego brata.

niedziela, 15 września 2013

Kilka słów - o pledzie w fale

zamierzałam napisać w piątek, jednak czasu zabrakło. Pragnę podziękować moim Czytelniczkom za tak liczne i miłe komentarze dotyczące  prezentowanego pledu. Nie spodziewałam  się takiej reakcji.


Jednocześnie odpowiem na kilka pytań. Pled robiłam około 3 tygodni, tempo było dość intensywne, jednak miałam i chwile przestoju. Waży, jak wspomniałam - 1,4 kg. Włóczka nowa, różna, niekiedy wystarczyło na jeden pasek, czasem na kilka powtórzeń. Grubość włóczek, prawdę mówiąc, też różna. Te dość cienkie przerabiałam podwójną nitką - nieznaczne różnice w grubości pasków ogólnie się zgubiły. Kolory dobierałam sekwencjami (np. sekwencja niebiesko-turkusowo-miętowa, albo zielono-żółta itp.) - nie potrafiłam zaplanować całości, gdyż w trakcie roboty szukałam kolejnych kłębków włóczki. Dodam, jeszcze, że z resztek pozostały mi dalsze resztki, które skrupulatnie zebrałam do worka, by w przyszłości wykorzystać je realizując inny wzór.
Wybrałam wzór z bloga Attic24, bo akurat ten mi się podobał, chociaż schematy dające efekt fali lub szewronu przeanalizowałam dość wnikliwie.
No i w swoich zbiorach posiadam takie:

Fale 1: podobny do wzoru z Attic24, faluje się jednak nie dwoma słupkami razem, a trzema


Fale2
 
 
 Fale 3: ten wzór  w rezultacie powinien dać efekt "V"...
 
 Fale  4: i podobnie ten
 
A te poniżej sekwencje słupkowe są dzielone oczkami łańcuszka (fale 5 i 6 - bardzo podobne):
 
 Fale 5
 
 Fale 6
 

Fale 7
 
i są to moje ulubione; szczególnie fale 7. Dawno, dawno temu wykorzystywałam ten wzór robiąc rozkloszowane spódnice.

Fale 8
 
Ten wzorek - jest o tyle ciekawy, że słupki robi się naprzemiennie z półsłupkami - rząd słupków "faluje" dzianinę.
I jeszcze taki:

Fale 9
 
Dokonałam korekty  tego wpisu (powtórzyły mi się schematy, na co zwróciła uwagę jedna z Czytelniczek) i dodałam wzór  robiony z powtórzeń  trzech słupków.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails