Obserwatorzy

niedziela, 11 października 2015

Na Turzańsk

pod Chryszczatą wybraliśmy się dzisiaj na rydze. Tereny te są wyjątkowo rydzodajne. Aura zupełnie nie sprzyjała - zimowy ziąb i porywisty wiatr dość szybko wygnał nas z lasu. Tak, że wycieczka zajęła zaledwie kilka godzin. Ubrałam się ciepło, a i tak dłonie w rękawiczkach zgrabiały, a stopy w butach zmarzły (nie włożyłam wełnianych skarpet, bo mi to po prostu do głowy nie przyszło). Nie byłoby mi za gorąco, gdybym pod spodnie włożyła getry. A życie uratowała mi ciepła kamizelka i czapka.



Wypad do lasu u podnóża Chryszczatej przyniósł rezultaty, może nie takie, jak spodziewaliśmy się, ale coś tam nazbieraliśmy. Grzybów mało, las spenetrowany i nachodzić się nieco trzeba było.

 Takich uroczych nakrapianych było najwięcej
 

Widoki też marne, świat pochmurny i zamglony
 
 Wracamy...
 
Stoję skulona - przemarznięta niemal do szpiku kości
 
Przy okazji psiska się wybiegały i teraz śpią snem sprawiedliwych, mąż czyści rydze. Upiekłam dietetyczną szarlotkę i odpoczywamy od zimna popijając ciepłą herbatę.

Dzisiejszy zbiór

niedziela, 4 października 2015

Miniony weekend

podarował nam niezwykle piękną aurę i przemiłe chwile spędzone z rodziną. Przyjechała córka z Wandzią, która za parę dni skończy dwa latka, a teraz jest na etapie gadania, gadania i gadania. Był mój brat z żoną i jego córka z rodziną. Dwie prawnuczki mojej mamy: pięcioletnia Zosia i nasza Wandzia pięknie się bawiły. Starsza Zosia niezwykle mądra i wrażliwa dziewczynka opiekowała się małą oraz inicjowała zabawy. To naprawdę był uroczy weekend.
Dziś, kiedy już córka pojechała - zabrałam psy, które czuły się nieco odrzucone, na czołgowisko. Było więc bieganie wzdłuż stawów, harce na łące i wąchanie w lesie, a także ostatnie kąpiele w Sanie. Teraz zmęczone "dziewczęta" śpią po zaliczeniu pieszo 6,5 km trasy. A ja w końcu odzywam się na bardzo zaniedbanym i zapuszczonym blogu. Czasu brak i brak. Pojawiają się inne piorytety i to jest dla mnie ważne.





Mam nadzieję, że uda mi się bardziej rytmicznie zamieszczać kolejne posty. Wiele materiału czeka na opracowanie. Dziś jednak tylko zdjęcia z popołudniowego spaceru.

 
 
 

poniedziałek, 21 września 2015

Moje desery

Normalnych słodyczy nie jadam ze względu na zawartość cukru. Szukam więc dla siebie alternatywnych deserów. Dziś podzielę się dwoma przepisami na "ciasta", które sobie przyrządzam od czasu do czasu. Jako, że cukru zupełnie nie używam, słodzików też (nie muszę wzbogacać potraw słodzikami, bo przyzwyczaiłam się do naturalnych smaków, nie odczuwam dyskomfortu, że coś tam nie jest słodkie).
Pierwszy deser to tradycyjny sernik na zimno. Przepis bajecznie prosty, a zrobić go można dosłownie z tego, co ma się pod ręką.

Sernik na zimno
Składniki:
3 łyżeczki żelatyny,
2 jogurty 400/500 ml (1,5% lub 2% tłuszczu) np. "Tola" z Biedronki; zamiennie mogą być  sereki homogenizowanym (naturalne), albo twaróg sernikowy (czasem mieszam serek homo z jogurtem),
owoce sezonowe: borówki amerykańskie ( 250 g), albo jedna brzoskwinia itp.
2 łyżki kakao.
Rozpuszczam żelatynę w 1/2 l wody (czekam, aż ostygnie). Do miski przekładam jogurty (lub jogurt z serkiem, lub twaróg sernikowy), dodaję ostudzoną żelatynę, mieszam składniki. 2/3 wylewam do pojemnika plastikowego, do 1/3 dodaję 2 łyżki kakao - mieszam i wylewam do pojemnika w esy-floresy. Wrzucam opakowanie borówek amerykańskich lub pokrojoną drobno brzoskwinię.
Wkładam do lodówki. Jem, kiedy sernik stężeje. Kto lubi bardziej słodkie może dodać ksylitol, lub inulinę - ja nie odczuwam potrzeby, gdyż wystarcza mi słodkość owoców.



Drugie "ciasto": szarlotka sypana ciągle jest w fazie eksperymentów. Bezpośrednią inspiracją była szarlotka sypana Teni. Pierwszą zgodnie z oryginalnym przepisem zrobiłam dla rodziny - była wyśmienita. Potem zaczęłam fazę eksperymentów, by dostosować przepis do moich potrzeb, a więc bez cukru, mąki pszennej, grysiku, no i masła (niestety bez masła nie udaje się uzyskać dobrego efektu smakowego).

Mój wariant szarlotki sypanej:
Składniki:
1 kg jabłek
1 łyżeczka cynamonu 
1 szklanka mąki kokosowej
1 szklanka mąki orzechowej
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia
 3-4 łyżki oliwy z oliwek.


Starte  jabłka prażę w rondlu. Suche składniki mieszam w misce i wykładam warstwami na blaszkę (na papier do pieczenia); 1/3 na spód, na to warstwa jabłek, znów 1/3 suchych składników, pozostałe jabłka, ostatnia warstwa suchych składników. Polewam to oliwą z oliwek. Piekę ok. 45 minut w piekarniku (180 stopni).


Próbowałam jedną mąkę zastąpić mąką sojową (nie  wyszło zbyt dobre - smak mąki sojowej przebijał). Próbowałam masło (w oryginale) zastąpić mleczkiem kokosowym - szarlotka nie wchłonęła za bardzo tego mleka. Wersja z oliwą (może być poddawana obróbce termicznej) jest niezła, tylko oliwa jest dosyć kaloryczna. Kolejną wersję spróbuję z płatkami owsianymi zamiast np. mąki orzechowej. Jabłka są dosyć soczyste, puszczają sok, który przesącza ciasto, trzeba ten efekt jeszcze wzmocnić, W oryginale stopione masełko łączy się z jabłkami i cukrem  - daje znakomity smak. W mojej wersji smak jest nieco inny - ja jem z zadowoleniem - mnie taka dietetyczna szarlotka smakuje.
Oczywiście dla rodziny robię normalne szarlotki, np. taką:

niedziela, 20 września 2015

W mammobusie

Jako, że znalazłam się w takiej grupie wiekowej, że państwo zapewnia mi bezpłatne badanie mammograficzne w ramach Populacyjnego Programu Wczesnego Wykrywania Raka Piersi - skorzystałam. Było to już moje trzecie badanie (co dwa lata). Pismo informujące o tym programie NFZ przyszło pocztą do domu - trzeba było tylko wykonać stosowny telefon, by się zarejestrować i stawić w mammobusie w umówionym terminie - co też uczyniłam.
Tym razem nie było przed drzwiami karnie sterczących pań. Jakoś wszystkie zmieściły się w środku w maleńkiej mammobusowej poczekalni. Przedział wiekowy wyraźnie +60. Trzy siedziały i mozolnie wypełniały ankiety (obowiązkowe). Zostałam poinformowana, że też powinnam. W międzyczasie jedna wyszła, przyszły dwie. Wszystkie miały problem z wypełnieniem - nie z powodu demencji, ale okularów. Więc któraś nie zabrała okularów do czytania, inna żadnych okularów nie miała, więc przeczytać druku nie dała rady. Ta, która okulary posiadała, czytała jej na głos i wskazywała pozycje. Ja akurat miałam swoje do czytania, więc bezproblemowo wypełniłam rubryczki.
Weszła kolejna pani. Mówię więc do niej: "proszę wypełnić ankietę" wskazując kartkę.
Pani na to: "Nie dziękuję, postoję". "Ankietę trzeba wypełnić" - huknęła któraś donośnym  głosem. "Aaaa" - odrzekła, wymościła sobie miejsce na ławeczce... i wyjęła okulary...
Puenta: muszę przyznać, że panie w dużym procencie były zadbane, starannie ubrane, miały ładne fryzurki, pomalowane paznokcie. Prawie wszystkie wystąpiły w spodniach (dżinsowych); tylko jedna włożyła spódnicę "namiot", (ja spódnicę przed kolano). Pokolenie +60 całkiem nieźle się prezentowało. No cóż, w tym wieku ujawniają się za to inne deficyty...

czwartek, 10 września 2015

Tak sobie chciałam pomarudzić

Aż ustawą o bezpieczeństwie żywności i żywienia został uregulowany fakt jaki asortyment ma się pojawiać w sklepikach szkolnych. Nie! absolutnie nie jestem przeciwko zdrowemu odżywianiu, wręcz przeciwnie sama staram się zdrowo i racjonalnie komponować swe posiłki. Jednak regulowanie ustawą tego, co powinno sprzedawać się w sklepikach szkolnych wydaje mi się nieco absurdalne. Zrozumiałabym, że jest to zalecenie, sugestia np. ministra edukacji, ale ustawa! No i zaczęło się sklepiki w wielu szkołach zwyczajnie przestały istnieć, bo:  jeżeli kontrola przeprowadzona przez inspekcję sanitarną wykaże, że zostało złamane prawo, na ajenta prowadzącego sklepik może zostać nałożona kara pieniężna w wysokości od tysiąca do pięciu tysięcy zł, a dyrektor placówki będzie mógł rozwiązać z takim ajentem umowę w trybie natychmiastowym bez zachowania terminu wypowiedzenia. Idąc dalej, można domniemywać, że następnie zostanie ukarany niesubordynowany dyrektor. Tymczasem hordy uczniów od najmniejszych do tych uczęszczających do szkół ponadgimnazjalnych opuszczają masowo na przerwach swe placówki edukacyjne i udają się do pobliskich sklepów, kupując tam co dusza zapragnie. (Pomijam fakt, że uczniowie wychodzą ze szkoły bez zezwolenia, a  w tym czasie to przecież szkoła odpowiada za ich bezpieczeństwo).


W niektórych szkołach pokuszono się o sprzedawanie zdrowej żywności. Na temat, jak schodzi taki towar, nie ma doniesień. Może jeszcze tam, gdzie warunki sanitarne pozwalają  na skomponowanie zdrowych kanapek - te kanapki jednak się sprzedają. Ale jakoś nie wierzę, że uczniowie z radością z dnia na dzień zaczęli kupować zdrowe przegryzki np. suszone owoce, ziarna, orzechy, migdały, pomidory i jabłka na sztuki. Nie da się wprowadzeniem ustawy zmienić czy przestawić sposobu myślenia o odżywianiu teraz, kiedy w większości domów polskich nie robi się przetworów, kiedy zapomniano jak smakuje domowy kompot (dzieci wolą napoje z różnego rodzaju E ileś tam), kiedy większość ulubionych dań - to dania słodkie.
Uważam, że trzeba pracować nad zmianą mentalności narodu i zachęcać rodziców do zmian w kuchni. To wzorce wyniesione z domu określają zachowanie i sposób postępowania. A ustawą zagwarantować, by producenci kaszek i potrawek dla niemowląt i małych dzieci przestali je słodzić. Przecież w większości te produkty zawierają cukier. Ze słodzonymi potrawami dzieci stykają się od niemowlęctwa. Często głównie takie preferują.
Może warto byłoby przeprowadzać akcje edukacyjne dla rodziców, żeby przestali kupować swym dzieciom słodkie przekąski, jakieś tak kinder niespodzianki, żelki, wybuchowe cukierki itp. Może zachęcać do kupowania wyciskarek do soków i komponowania własnych napojów warzywno-owocowych. Może warto by rodzice pakowali do plecaków szkolnych w pojemnikach np. suszone owoce, albo orzechy.
Moja wnuczka Wandzia nie zna smaku białego cukru - jej mama od najwcześniejszych miesięcy jej życia, żywi zdrowo swą córeczkę. Je więc Wanda placuszki z owocami upieczone z razowej mąki na patelni bez tłuszczu, kaszki bez cukru, razowy chleb. Wandzia, jako niemowlę nigdy nie dostawała do żucia białej pszennej bułki. Nawet jogurty jada tylko naturalne z prawdziwymi owocami. Jedynym odstępstwem jest "Danio" - zjadane raz na jakiś czas. Smak cukierka, ciasteczka sklepowego, słodkiego ciasta domowego wnuczka poznaje wtedy, gdy ktoś ją poczęstuje, a mama nie zdąży zareagować i zdecydować czy dziecko może coś takiego zjeść. Można tak żywić swoje dziecko, można... Oczywiście wymaga to od rodziców konsekwencji, a od mamy dziecka zaangażowania, by często sporządzać córce zdrowe przekąski. A jakże zdajemy sobie sprawę, że w miarę dorastania i obcowania z rówieśnikami nie da się wnuczki całkowicie ochronić, jednak mamy nadzieję, że zostaną w niej wyrobione właściwe nawyki żywieniowe.
A ja tymczasem "produkuję" dla siebie zdrowe przekąski: suszyłam aronię, teraz zbieramy jabłka, więc suszę sobie chipsy jabłkowe - są super przekąską, jeżeli człowiek chce coś dziabnąć.

LinkWithin

Related Posts with Thumbnails