Strony

wtorek, 31 lipca 2012

Kresy Wschodnie 2012 r. (1). Ogólnie czyli dlaczego warto nosić spódnicę

Wycieczka obejmowała trzydniowy program zwiedzania miast i zabytków na tzw.Kresach Wschodnich. Wjechaliśmy na Ukrainę przez przejście graniczne w Krościenku, co oznaczało, że przez jakiś czas pojedziemy 30 km/godz. z powodu kiepskiej drogi. I tak było, chwilami zdawało się, że autobus się przewróci  (kiedy wjeżdżał w wyjątkowo głębokie dziury).
Dzień pierwszy: zwiedzanie Drohobycza, Stanisławowa zwanego tam Iwano-Frankiwsk i dojazd do Czerniowic.
Dzień drugi: zwiedzanie wybranych obiektów w Czerniowicach, twierdzy w Chocimiu i Kamieniu Podolskim, po drodze Okopy Św. Trójcy (te z "Nie-boskiej komedii" Z.Krasińskiego) - nadprogramowo, Skała Podolska nad rzeką Zbrucz i nocleg w Tarnopolu.
Dzień trzeci: twierdza w Zbarażu, nadprogramowo Wiśniowiec z pałacem Wiśniowieckich, Krzemieniec, Poczajów (takie miejsce dla Ukraińców, jak dla nas Częstochowa); powrót przez przejście graniczne w Medyce.
Zanim przejdę do szczegółów wyprawy - dzisiaj refleksje ogólne. Jestem z wycieczki bardzo zadowolona. Pani przewodnik była świetnie przygotowana, za oś swej opowieści wzięła wiadomości z przewodnika Mieczysława Orłowicza, co dawało wyobrażenie jak było na tych ziemiach na początku XX wieku i co się zmieniło. Mało tego w Drohobyczu o kościele św.Bartłomieja snuł opowieść tamtejszy kościelny - Polak pan  Stanisław Winiarz, a w trzecim dniu podróży towarzyszył nam pan Grzegorz, który przygotował cały spektakl  wzbogacony śpiewem i recytacją (mogliby się od niego uczyć recytacji dzisiejsi uczniowie). Obaj panowie posługiwali się znakmitą polszczyzną oczywiście z tym charakterystycznym wschodnim zaśpiewem. Kiedy słuchało się pana Grzegorza miało się wrażenie, jakbyśmy słuchali audycji z przedwojennego radia.

Na deptaku w Stanisławowie sklep z pamiątkami w stylu naszej "Cepelii"



Stragany z tzw. pamiątkami - zdjęcia z różnych miejscowości

Upał - kobiety chodzą pod parasolkami chroniacymi przed słońcem - ta ma niezwyle ozdobną, stylizowaną na koronkową

Ukraina od strony Krościenka - biedna, a od strony Lwowa - bogata. Tam stare, walące się chałupy, zarośniete przydomowe ogródki, niewiele uprawnych pól. Tu w okolicach Lwowa widać wyraźny boom gospodarczy; ładne stacje benzynowe, bogate wille i budujące się następne domiszcza, uprawne pola. Duże miasta centra mają niemal europejskie: zadbane z deptakami, knajpkami, ekskluzywnymi sklepami, pięknymi, zgrabnymi dziewczętami spacerujacymi często w długich sukniach. Tylko gdzieś tam poza centrum czai się bieda i brzydota... W zwiedzanych miastach piękne dziewiętnastowieczne kamienice i bruk na ulicy.

Brukowana ulica

Co rzuca się w oczy nie tylko w małych miasteczkach (poza centrum): liszaje zniszczonych elewacji budynków, zaniedbana zieleń miejska (chyba nigdy niekoszona trawa), wielość pomników Tarasa Szewczenki i  pozostałości pomników "pobiedy", żebracy przy cerkwiach, kobiety handlujące na bazarach, przystankach autobusowych, na ulicy płodami rolnymi przywiezionymi ze wsi . Kupić można biały ser, mleko jaja.

Pomnik Tarasa Szewczenki - tu z zupełnie niepomnikowym gołębiem na głowie

Kobieta stojąca nieopodal przystanku, handlujaca mlekiem i białym serwm; ubrana w haftowaną bluzkę

Niedziela - starszy meżczyzna w haftowanej koszuli

Kobieta - wyszła po nabożeństwie z cerkwii

 Żebrak z kubkiem proszący o jałmużnę...

 tu już spotyka się z kolegami; ten siedzący w środku ma chore, owrzodzone stopy

Żebracy pod cerkwią

Na straganach wielość letnich owoców: pomidory, gruszki, śliwki, melony i arbuzy.




Wszędzie dużo śmieci.

Osobny temat rzeka to toalety na Ukrainie. W zasadzie w dużej części korzystaliśmy w czasie podróży autobusem - z ekologicznych (krzaki). O stacjach benzynowych z przyzwoitymi kibelkami nie było co marzyć. O stanie rozwoju cywilizacyjnego narodu świadczą kible. Tu jeszcze Ukraincy mają wiele do zrobienia (tak, jak kiedyś Polacy). Twierdza w Chocimu - nie skorzystałam wcześniej z toalety ekologicznej i musiałam się udać tutaj do ubikacji - zewnątrz budynek pobielony i czysty, dwie kabiny, wprawdzie drzwi z desek (jedne się nie domykały), a w środku: dziura! Tak dziura w betonie. Nogawki spodni musiałam "se" trzymać, coby nie obsikać.

Chocim - WC

W restauracji  w Kamiemiu Podolskim - jedna, dosłownie jedna tolaleta. Kafelki, umywalka... i dziura (tyle, że bardziej estetyczna, bo z nakładką). Dopiero tam na Ukrainie zrozumiałam wyższość spódnicy nad spodniami. W jednym z hoteli w holu była normalna toaleta z kilkoma kabinami, mydłem w płynie i suszarkami. Jednak w innym hotelu w holu jedna kabina dla pań i panów (po śniadaniu, przed wyjazdem, ustawiła się tam kolejka z pasażerów naszego autobusu. Papieru toaletowego często nie ma. A jak jest to cieniutki i wąski. Tylko w hotelu (po remoncie) w Tarnopolu mieliśmy przy pokojach normalne kabiny prysznicowe, WC, papier toaletowy lepszej jakości, czyste ręczniki, a nawet saszetki z szamponem i mydełka.
No i kto powie, że podróże nie kształcą?

poniedziałek, 30 lipca 2012

Wróciłam

z wycieczki. Wrażeń mnóstwo, czas bardzo intensywnie spędzony, zdjęć ponad 500 (niestety bardzo różnej jakości). Pogoda dopisała - podróż i zwiedzanie w upale (pewnie ze 30 stopni). Warto było. Kiedy zewidencjonuję i uporządkuję zdjęcia napiszę więcej.

czwartek, 26 lipca 2012

Haruni (4)

W ten deszczowy dzień, niesprzyjający fotogarfowaniu, mogę wreszcie ogłosić zwycięstwo. Sfinalizowałam chustę z jedwabiu z biferno:


Pisałam o niej już wcześniej i pokazywałam początki pracy. Niestety jakoś żmudnie robiło mi się z tej włóczki. Czy była to kwestia tego, że działało tu jakieś obciążenie psychiczne (włóczka dość droga, czy też fakt, że chciałam, by wyszło coś wyjątkowego). Czy chusta jest wyjatkowa? Chyba nie, ale efekt mnie wielce zadowolił.

Druty 3,5 mm; włóczka  Maharaja Silk MH32 :   100% jedwab, 640 m/ 100 g;
zużycie prawie 100 g

W każdym razie (może nie powinnam  pisać o niepowodzeniach), chusta ta zabrała mi wiele czasu. Być może pierwszy wybór wzoru był niefortunny. Chciałam zrobić chustę gładką, z ażurową bordiurą. I kiedy przeszłam już do wyrabiania wzoru liściowego (planowałam "Ginko"): a) przestało mi się to podobać, b)wglądało, że zabraknie nitki. Chustę rzuciłam w diabły na 2 tygodnie. Potem zdecydowałam, że  jednak zrobię ją całą ażurową. Unicestwiłam dotychczasowy urobek, czyli sprułam do zera i wybrałam wzór "Haruni". Szło nieźle chociaż na drutach robótka przypominała raczej niekształtny kłąb nici.



Schody zaczęły się wtedy, gdy zdecydowałam, że zrobię 12 powtórzeń liści. W połowie 12 powtórzenia stwierdziłam, że zabraknie nici na wykończenie. Kto pruł chustę i nabierał oczka ponownie - wie co to znaczy. Po prostu oczka uciekają i strasznie trudno nałożyć je ponownie na drut. Udało się i po 10 powtórzeniach przeszłam do wyrabiania liściowej bordiury, drżąc o to, czy znów nie zabraknie nitki - na szczęście nie zabrakło, a nawet zostało (kuleczka wielkości malutkiej manadarynki, albo orzecha włoskiego).



Często robię chusty wzorem "Kiri", bo tam jest taka liczba powtórzeń, że po dowolnym można po prostu zacząć wyrabiać ostatnie rzędy, bez obawy, że włóczki zabraknie.
Skończyłam w nocy. Namoczyłam, nadziałam na druty blokujące. Rano podziwiałam efekt.
Chusta jest piękna. Piękno wzoru (kocham "Haruni" miłością niezmienną) podkreśla szlachetność włóczki.



Wyrób jest niezwykle delikatny, lejący. Zapach namoczonej chusty sygnalizuje, że nie jest zrobiona z byle czego - pachnie surowym jedwabiem (pamiętam ten zapach z czasów, kiedy prałam bluzki z prawdziwego - bez domieszek - jedwabiu).
Chusta miała jeszcze jedną przygodę, kiedy to królik Czesio zawędrował w okolicę koszyka z robótką i aktywnie zabrał się za  niego. Szarpnął zębami, wywalił robótkę na dywan i niemal się w niej zaplątał. Na szczęście oczka nie spadły z drutu. Mam nauczkę, żeby koszyk z robótką trzymać na wysokości. Zwierzaki często wplatują mi się we włóczki i niejednokrotnie przyczyniły się do zniszczenia urobku.
Jutro jadę na wycieczkę  - o taką.

środa, 25 lipca 2012

Na bażanty

Gdyby moja Ifa była wyżłem szkolonym do polowań, zapewne odnosiłaby sukcesy, jako pies -tropiciel bażantów. Jest jednak wyżłem-kanapowcem i tropienie tych ptaków uprawia raczej jako rozrywkę i zaspokojenie myśliwskich instynktów. A nie myli się nigdy. Kiedy pies zastyga w charakterystycznej stójce i tkwi tak kilka minut, jego pani (czyli ja) wypatruje oczy i nic nie widzi. Już, już wydaje mi się, że to omamy, że pies tak sobie zastygł w bezruchu. (Czasem się ogląda,czy aby na pewno jestem i czekam).


I tak stoimy czekając, kto, kogo przetrzyma. W końcu (tego nigdy nie wiem), czy to ptaki nie wytrzymują psychicznie, czy psica uznaje, że już czas - akcja rozgrywa się błyskawicznie.


Pies rusza w kierunku obiektu tropienia. Nagle słychać łopot skrzydeł i krzyk ptaków wzbijających się w powietrze. W końcu udało mi się uchwycić aparatem  taki moment:


Łowy są oczywiście bezkrwawe. Teraz jeszcze z amokiem w oczach trzeba bardzo dokładnie obwąchać miejsce, gdzie siedziały bażanty i można biec dalej. (Zdjęcia można powiększyć kliknięciem).

sobota, 21 lipca 2012

Spódnica szydełkowa (3) - "Melisa"

bardzo letnia, bardzo ażurowa. Zrobiona na fali upałów, które aktualnie przechodzą do historii. Chyba już w tym roku takiego ciepła nie będzie. U nas teraz codziennie pada.


Projekt wymyśliłam sama, dolna koronka wykończeniowa pochodzi z jakieś gazetki, jednak nieco ją zmodyfikowałam (mniej rzędów, inny nieco układ słupków okalającyh). Ponieważ miałam ograniczenia ilościowe nitki, musiałam wybrać właśnie takie dość ażurowe wzory.

Szydełko Tulip 2,1 mmm; włóczka "Kelebek Cotton Tango"; 550 m/100 g; zużycie 300 g

Włóczka turecka kupiona kilka lat temu, przeleżała bez konkretnego przeznaczenia - nie nadawała się na bluzkę ("nie widziałam" na sobie topu w takim kolorze i jeszcze z tymi kolorowymi nopkami). Kupiłam kiedyś tego więcej: z żółtej i niebieskiej zrobiłam popularne kiedyś bluzki "carmenki", które do tej pory się już nieco wysłużyły. Te nieszczęsne 30 dkg wyciągałam co roku z pudła, patrzyłam na nie i nie miałam pomysłu co można by z tego zrobić. W końcu wymyśliłam szaloną, letnią spódnicę. Do biegania popołudniami może być.



Włóczka została zużyta do ostatniego centymetra, jak wynika z obliczeń wyszło 1650 m nitki; na samą dolną koronkę: 550 m (musiałam pruć, bo nagle okazało się, że nitki jednak nie wystarczy i musiałam modyfikować początkowy wzór). Pasek wykańczałam już obcą nitką - pod bluzką nie widać. Planowałam uszyć do tej spódnicy jakąś zieloną (chyba) halkę, jednak na razie ubrałam ze zwykłą (w kolorze śmietankowym) i jakoś przestałam widzieć tu zieleń pod spodem.
Niedługo - przygotuję opis wykonania tej spódniczki.


piątek, 20 lipca 2012

Kapliczki przydrożne. Kapliczka dra Domańskiego

stoi przy ulicy Gajowej w Sanoku. Czasem dochodzę do tego miejsca wędrując z psem. Historia tej kapliczki jest dość interesująca. Ostała się jako pozostałość  kompleksu sanatoryjnego istniejącego kiedyś w Sanoku.
A zacząć należy od opowieści o sanatorium doktora Stanisława Domańskiego, które zostało zbudowane w 1923 r. na pograniczu Olchowiec i Białej Góry. Dziś miejsce dawnej ruiny po budynku sanatoryjnym porastają trawska i krzewy. Jednak w okresie międzywojennym stał tu nowczesny budynek, gdzie leczono choroby kobiece i nerwowe. Do każdego pokoju docierała woda mineralna pod własnym ciśnieniem, można było zażywać kąpieli w solankach, stosować hydromasaż i elektroterapię. Otoczenie sanatorium zadbane: przed budynkiem pobudowano fontannę, alejki prowadziły aż nad San, gdzie urzadzono plażę i kąpielisko.
Jednak w 1941 r., podczas ataku ZSRR, doszło do zniszczenia obiektu, który znalazł się na linii ognia hitlerowskiego (Niemcy strzelali do Rosjan ze wzgórza zamkowego w stronę Olchowiec (granica  biegła wówczas Sanem). Budynek sanatorium spłanął.



A tenże lekarz Stanisław Domański ufundował kapliczkę, zbudowaną w latach
1925-1927 (poświęcona 24 czerwca1928 r.).


W latach wojennych w kapliczce działał ponoć zakład szewski (założony przez Rosjan), a płaskorzeźba zwieńczajaca front służyła żołnierzom rosyjskim, jako tarcza strzelnicza.


I niestety od czasów II wojny światowej kapliczka nieremontowana - niszczała. Niedawno leśnicy z nadleśnictwa Brzozów wystapili  z inicjatywą renowacji budowli, pomogły władze miasta  i Muzeum Budownictwa Ludowego w Sanoku.



Przy odbudowanej kapliczce  w rocznicę 28 czerwca br. została odprawiona uroczysta msza dziękczynna.

Źródło:
1.Artur Bata: "Sanok i okolice". Wyd. Przedsiębiorstwo Usługowo-Wytwórcze "Roksana".
2."Tygodnik Sanocki" 2012 r. nr 26.

czwartek, 19 lipca 2012

Lato lubi szydełko

Mam na myśli, to że w lecie piękniej prezentują się wszelkie dzianiny szydełkowe. Można do woli i bez umiarkowania wkładać i nosić ażurowe bluzeczki, topy, sukienki, spódnice. Sama w lecie zwykle wyciągam z szafy mój urobek szydełkowy.
Zdaje się, że te najcieplejsze dni w tym roku mamy już za sobą, jednak  trochę lata jeszcze zostało, warto więc odnowić garderobę jakimś nowym "udziergiem".  Nie ukrywam, że mnie wzięło "na szydełko" i jak zwykle plany mam bardziej rozległe, aniżeli moce przerobowe. Zwykle też na wiosnę wyciągam zapasy bawełny i szukam modeli. Niekiedy  udaje mi się wydziergać projekt, do którego przymierzałam się np. kilka lat. Często pojawia się jakiś nowy, interesujący model, który ląduje w folderze "Do zrobienia". A potem lato przemija nie wiadomo kiedy i znów zwykle nie zdążę wydziergać kolejnych projektów jesiennych. Dodam jeszcze, że moje uzależnienie idzie dalej (chodzi mi o powiększanie zapasów włóczek) i jeszcze w międzyczasie zamawiam w pasmanteriach internetowych włóczki niezbędne do realizacji zamierzonych projektów.
A co podoba mi się ostatnio? W związku z odkryciem walorów spódnicy - pomyślałam, że może machnąć szydełkiem jakąś sukienkę. Kolejnym projektem będącym w planach od lat kilku jest  jakiś sweterek szydełkowy w stylu Chanel. Niezmiennie od dłuższego czasu przymierzam się do wydziergania dwóch bluzek: na bazie serwetki i z elementów. W albumie, do którego podaję link,
szydełkowce
umieściłam zdjęcia bluzek, sweterków i sukienek, które mi się podobają. Moim faworytem jest sukienka w stylu Chanel,  którą mają już chyba wszystkie dziergające panie (w tym albumie nie  ma jej zdjęcia) i top - serwetka.
A tu temperatura spada i robi się chłodniej...

niedziela, 15 lipca 2012

Szydełkowa spódnica (2)

Prezentowana dzisiaj popielata spódnica miała mieć premierę w miniony piatek - nie miała, bo nie zdążyłam  jej skończyć. Źle policzyłam sobie ilość motywów i kiedy już miałam zaczynać dolny wzór okazało się, że mi się nie zgadza. Musiałam podpruć niemal do samej góry, tam na karczku spódnicy dodałam trzy brakujące motywy (uważny obserwator może znaleźć te miejsca na zbliżeniu). Czasowo wyszło tak, że już nie zdążyłam tej robótki skończyć w czwartek wieczorem. No cóż ubrałam inny strój. Dzisiaj fotki w ogrodzie i na progu chałupy w Zagórzu. Bluzka, a właściwie tunika nie pasuje do spódnicy, jakoś zapomniałam zabrać top, który byłby bardziej sensowny.




Szydełko 2,5 mm; włóczka "Sonata"(70% bawełna, 30% wiskoza), 294m/100g; zużycie 40 dkg

Na spódnicę długości 72 cm, wyszło mi dokładnie 4 motki "Sonaty", zabrakło jakieś 2 m na wykończenie przy pasku. Ubrania z "Sonaty są świetne do noszenia w lecie. Ta spódnica jest robiona dość ściśle (nie lubię, kiedy po namoczeniu dzianina rozciągnie mi się ze 20 cm). Tu nic się nie naciąga - mam dokładnie taką długośc, jak zamierzyłam. Jedynym dyskomfortem przy szydełkowaniu, jest haczenie się nitki wiskozowej (co mnie bardzo irytowało i przedłużało robotę).




Spódnica wykonana wzorem podobnym do tej. Jednak jest nieco inny - ma dwa poziomy ananasów, no i z grubszej nitki inaczej dzianiana wygląda. No akurat mnie się taki wzór podoba i już. Halki popielatej jeszcze nie uszyłam, bo nie miałam kiedy. Kupiłam batyst w popielatym kolorze i cały czas się zastanawiam, jak się sprawdzi halka z niego. Czy może trzeba było kupić podszewkę wiskozową? No wyjdzie to w praktyce. Jak widać zagustowałam ponownie w spódnicach i o dziwo całkiem się w nich dobrze czuję. Może to jest czas na zmiany w dziedzinie sposobu ubierania się?
I jeszcze schemat tej spódnicy. Jak zwykle nie wiem skąd pochodzi, bo zapisałam go sobie na komputerze dawno temu.




sobota, 14 lipca 2012

Troszkę ogrodu

Kiepsko kwitną mi w tym roku kwiaty jednoroczne. Jakoś czasu nie było na pielęgnację. Wysiałam nasiona do gruntu, niestety wiosenne burze skutecznie je wymyły i zaklepały grządki. Nic mi prawie nie wzeszło. Potem  praca i problemy rodzinne odsunęły na plan dalszy sprawy ogrodowe. Toteż mogę jedynie pochwalić się tym, co niezawodne. W tym roku, jak szalona, kwitnie juka - naliczyłam około 16 kwiatostanów - oj dawno nie kwitła tak obficie.


Wreszcie w całej krasie kwitną liliowce od mojej koleżanki Reni (pokazywałam kiedyś tu na blogu zdjęcia z jej pięknego ogrodu). Liliowce są  wdzięczne niezbyt wymagające, pięknie wyglądają. Z tych, które mam, jeden cudownie pachnie, ma troszkę zapach jakby cytrynowy. Oto one:



Robótkowo - tak sobie. Dziękuję za miłe komentarze dotyczące topu z poprzedniego postu. Przyszło lato i wzięło mnie na szydełkowe robótki. Bluzkę chwilowo zarzuciłam i czekam na koniec urlopu w pewnej pasmanterii internetowej, gdzie wypatrzyłam (tak mi się zdaje) "Alminę" w poszukiwanym przeze mnie kolorze. Skończyłam w zasadzie nową spódnicę. Jeszcze tylko wykończenie przy pasku, jakieś blokowanie i uszycie halki. 

czwartek, 12 lipca 2012

Topik a'la Carmen

Upały jakby zelżały, przynajmniej w mojej okolicy. Dzionek obudził mnie deszczem i wyraźnym ochłodzeniem. Zdecydowałam, że jednak pokażę ten topik, bo chociaż stary, to jakby nowy (podobnie jak spódnica z poprzedniego wpisu, wcześniej nie doczekał się premiery na człowieku), zrobiłam go kilka lat temu i jakoś nie mogłam przekonać się do noszenia (może ten bardzo obszerny dekolt mnie zniechęcał?). Ostatecznie w te ostanie upały został wyciągnięty z czeluści szafy, bo dobrze komponował się z żółtą spódnicą, którą sobie uszyłam. Coś jednak za bardzo rozciąga mi się dolne wykończenie i muszę to przerobić.



Top został wykonany ze "Snehurki" (podwójna nitka), innych szczegółów nie pamiętam. Teraz robią go panie on line - wątek na Forum u Maranty. Pamiętam jednak, że schemat, z którego robiłam był bardzo niewyraźny i miałam kłopoty ze zbyt falującą się falbaną, która jest przyszywana do dekoltu (u mnie półsłupkami). 

*   *   *

Jeżeli chodzi o panowanie nad nowym sprzętem, to jak sobie kupiłam myszkę,  praca idzie mi zdecydowanie szybciej i właściwie normalnie. Tyle, że muszę poprzenosić sobie dokumenty i zarchiwizować pewne materiały ze starego komputera.

Dziękuję też za miłe komentarze na temat spódnicy. Okazała się świetna na te upały. Idę za ciosem planuję następną. 

wtorek, 10 lipca 2012

Nowy sprzęt

Mam nowy komputer tzn. laptopa. Ta nowa zabawka zajmuje mi sporo czasu (którego nie mam), gdyż:
a) muszę poznać jak działa; nowe programy i ustawienia (np. walczę z obróbką zdjęć),
b) nauczyć się obsługi (nie kupiłam myszki, po którą jutro pomaszeruję, i jakoś palce nie za dobrze współpracują, a prawa ręka nieustannie szuka myszki),
c) muszę wszystkie dokumenty poprzenosić ze starego komputera na nowy, a to znów oznacza sporo czasu, który należy na to poświęcić.
Tak, że częstotliwość pisania postów nieco osłabnie, bo na nowym sprzęcie zajmuje mi to więcej czasu (te nieszczęsne zdjęcia).
A to pierwsza próba wstawienia fotki; oczywiście jest to mój nowy laptop:

  

sobota, 7 lipca 2012

Szydełkowa spódnica (1)

Ta, którą dzisiaj wyciągnęłam z czeluści szafki, ani razu nie nie była włożona. Po wyszydełkowaniu została przymierzona przed lustrem i jakoś nie było okazji, by w niej wystąpić. I tak sobie przeleżała dwa lata... Jak już wspominałam, w te niemożliwe upały ponownie odkryłam przyjemność noszenia spódnic. Przypomniałam sobie dzisiaj o tym moim szydełkowym "straszydle", przymierzyłam ponownie i stwierdziłam, że chyba nadszedł jego czas. Na razie zdjęcia ogrodowe:



Jeżeli chodzi o szczegóły wykonania, kompletnie nie pamiętam rozmiaru szydełka. Włóczka, to cieniutka bawełna ze szpuli (robiłam w 3 nitki), kupiona kiedyś tam na Allegro. Dość długo robiłam tę cieniznę (chyba ze 2 tygodnie).






Schemat taki:

nie pamiętam zupełnie skąd go ściągnęłam i czyj to model. W każdym razie wzór łatwy i wdzięczny do dziergania.