Strony

sobota, 30 stycznia 2016

Zwyklak

Jeszcze tydzień temu leżał u nas śnieg, dzisiaj jest tak jak na zdjęciach. Roztopy, błoto (chociaż ziemia jeszcze zamrożona), wieje halny. Zima chwilowo w odwrocie, ale ja i tak zrobiłam sobie sweter: duży, miękki, otulający, taki do wkładania do getrów. Sesja zdjęciowa pod chałupą w Zagórzu. Pojechaliśmy zobaczyć czy jeszcze stoi (chałupa) oraz przejść się z psami po lesie.


Sweter żywcem zrobiony według opisu Doroty. Dodałam tylko po 10 rzędów na długość (swetra i rękawów) i robiłam go na drutach o 1 mm mniejszych, niż zaleca autorka. Przyznam szczerze, że raczej bardzo rzadko wykonuję dzianinę na tak grubych drutach, luźnym splotem, jednak ten sposób dziania w tym swetrze sprawdził się, a produkt finalny nawet nie rozciągnął się po namoczeniu.


Druty 6 mm (ściągacz) i 8 mm (reszta); włóczka 2 nitki: "Calais": 40%wełna, 40 poliakryl, 10% alpaka, 10% poliamid; 170 m/50g oraz 2 nitki akrylowego moheru ze szpuli; zużycie: 200 g włóczki "Calais" + 100 g moheru
 

 
W dzianinie uzyskałam efekt delikatnego, niebieskiego melanżu. Całość jest niezwykle lekka, przyjemna (wazy tylko 300 g) i co najważniejsze - nie gryzie (bo mnie wszystko gryzie, nawet miniaturowa nitka zostawiona po odprutej metce, potrafi mnie podrapać i zasinić skórę).

niedziela, 24 stycznia 2016

Męski komin i rękawiczki

Do kompletu - czapki (w kolorze czerwonym - jaskrawym) pokazywanej w poprzednim poście zrobiłam z pozostałej włóczki komin i rękawiczki. Rękawiczki z nitki pojedynczej (w obawie, że włóczki na wszystko zabraknie); komin nitką podwójną na drutach 8 mm - robiony do wykończenia  nitki. Razem na komplet: czapka, komin i rękawiczki poszło 500 g włóczki.


Komin zaczęłam ściągaczem (sposób włoski) - góra komina, a zakończyłam ściągaczem, bodajże na drutach 9 mm,  by uzyskać lekkie rozszerzenie dzianiny. Jak tylko komplet zszedł z drutów - zblokowałam i wysłałam, by zięć jeszcze pochodził w te mrozy.



Rękawiczki także najzwyklejsze na świecie, bez udziwnień. Przyświecała mi  zasada: kolor dość agresywny - dzianina bez udziwnień, prosta niemal siermiężna.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Druga myboshi

Powstała druga czapka myboshi - również dla zięcia.


Rok temu otrzymał tę, w jedynie słusznym, ulubionym kolorze dżinsowym. Kolejna zima i kolejna czapka, tym razem w mocno czerwonym kolorze. Ponoć już stała się ulubioną. Poprosiłam o zdjęcia, bo czapka  zeszła z drutów i od razu odjechała. Dostałam kilka:



Wykonana została identycznie jak ta zeszłoroczna, zaczęta ściągaczem nabieranym sposobem włoskim, robiona prosto do góry, gdzie zebrałam wszystkie oczka.


Jest też wspomnienie zeszłorocznej - zostały sfotografowane razem:


sobota, 16 stycznia 2016

Niebieskie: komin i czapka

Zrobiłam ten komin i czapkę jeszcze późną jesienią. Włóczka z odzysku, ale dość interesująca: zawiera nopki w kolorze różowym, a przetykana jest srebrną nitką i ma na pewno dużą zawartość wełny, gdyż komin ubrany do fotografowania mocno grzał.



Komplet już dawno znalazł się w Krakowie i cieszy córkę.



Trudno mi określić ile poszło włóczki, bo jej nie ważyłam, nie pamiętam też na jakich drutach robiłam. Były jeszcze mitenki (włóczki nie wystarczyło na rękawiczki), ale powędrowały do innej osoby (córka nie nosi), a fotki nie zdążyłam zrobić.  Włóczka więc została wykorzystana do ostatniego centymetra.


Komin zrobiłam splotem zaproponowanym przez Rene, dla której testowałam wzór rok wcześniej.  Czapa - splot pończoszniczy,  dość obszerna z pomponem ze sztucznego futra. Całość noszona do jasnogranatowej kurtki.

wtorek, 12 stycznia 2016

Swetroponczo

Kiedy Renata Witkowska zaczęła w tym sezonie zimowym pokazywać na swym blogu swertoponcza, owszem podobały mi się, jednak nie widziałam potrzeby wydziergania takiej "kamizeli". Aż nagle pojawiła się chęć: a może jednak zrobić coś takiego, tym bardziej że córka stwierdziła, że będzie w takiej dzianinie chodzić.

Druty 7 mm. Włóczka - dwie nitki: "Czterdziestka" 60% akryl + 40% wełna,
300 m/100 g - zużycie 250 g oraz "Justa" 100% wełna, 350 m/100 g - zużycie 200 g

W międzyczasie "uczulona" już na ten model, obejrzałam w internecie na Pinereście oraz Ravelry różne wykonania takiej narzutki. A w rzeczywistości ujrzałam koleżanki ubrane w takie swetroponcza z dresówki i dzianiny maszynowej.W końcu wyprodukowałam swoją wersję.



Najłatwiej wykonać można coś takiego w formie prostokąta (szala) zeszytego na końcach (I sposób). Nieoceniona Pani Renata na swym drugim blogu opisuje, jak zrobić takie dzieło bez zszywania  na okrągło (II sposób)Pokusiłam się o wykonanie tej wersji. Niestety widać u mnie nieco to łączenie. Jednak ten sposób ma przewagę nad innymi o tyle, że można dowolnie powiększać wyrób, jeżeli uznamy, że wolimy coś bardziej obszernego, niż kamizelkę. III - sposób to wykonanie dwóch jednakowych kawałków i połączenie graftingiem dzianiny na plecach.



Moja pierwsza wersja swetroponcza była wielkości kamizeli:


 Córka zobaczywszy zdjęcia oświadczyła, że chce to ubranko bardziej obszerne - dorobiłam ileś tam cm na okrągło i ostatecznie uzyskałam rozmiar 110/110 cm (początkowo 90/80). Swetroponczo jest dosyć obszerne i można nim się otulać na różne sposoby - co widać na prezentowanych zdjęciach. Przyda się w biurze jako ocieplenie pleców w zimowy dzień, a w jesieni jako narzutka na sweter.
Robiłam moje swetroponczo na drutach 7 mm z włóczek połączonych w dwie nitki: "Czterdziestki" i "Justy" - zużyłam 450 g.
.

niedziela, 10 stycznia 2016

Akcesoria zimowe dla dwulatki

Wnuczka spędziła u nas dwa tygodnie świąteczne. Wypadało więc uzupełnić zimową garderobę dziewczynki. Czapki dostała już wcześniej, teraz przyszła kolej na "osłony" szyi i dłoni. Zrobiłam dwa szaliczki, rękawiczki i golfik.


Jeden szalik (biały) - to klasyczny baktus, drugi (różowy) został wykonany ściegiem francuskim, ale robiłam go od trzech oczek dolnego rogu (ścieg francuski układa się odwrotnie, niż w baktusie).


Golfik to klasyka; opisy w necie są liczne, ja wspomagałam się opisem z blogu 2wieczki.

 
 
Rękawiczki to model wypatrzony gdzieś w necie.
 

Wszystkie ubranka już noszone i sprawdzone. Golfik jest idealny pod kombinezon, albo kurteczkę. W czasie mrozów owijałam jeszcze małą różowym szaliczkiem.
Zużycie włóczki niewielkie - nie ważyłam wykonanych prac.

piątek, 8 stycznia 2016

Jak przedłużyć spódnicę?

Kupiłam sobie dwie spódnice układane w fałdy. Niestety były jakby nieco za krótkie (dla kobiety w moim wieku). Ponadto fakt, że układały się dość szeroko na dole powodował, że zdawały się jeszcze nieco krótsze. Wymyśliłam więc, że należy je nieco przedłużyć. A że modne są różnorodne wykończenia ze sztucznej skórki, nabyłam w lokalnym sklepie kawałki takiego materiału. Do spódnicy popielatej wybrałam kolor czarny, do granatowej - skórkę w zbliżonym odcieniu. Kupiłam paski:10 cm x 1.40 m (gdzie 1.40 m - to szerokość materiału).



Pracy niewiele: paski materiału skóropodobnego złożyłam na pół, przyfastrygowałam do dołu spódnicy (wcześniej połączyłam krawędzie) i po prawej stronie przeszyłam na maszynie po stebnówce dołu spódnicy. Zyskałam 5 cm długości spódnicy.


Takie przedłużenie spódnicy jest łatwe i szybkie. Można w ten sposób przedłużyć spódnicę damską lub dziewczęcą, albo odnowić tę, która nam się znudziła.

niedziela, 3 stycznia 2016

W zeszłym roku

bardzo zaniedbałam bloga. To nie tak, że znudziło mi się blogowanie - o nie! Po prostu czasu brakuje na wszystko i staję przed wyborami czym się zająć. No i padło na to, że aktywność ruchowa odbywa się po części kosztem bloga. Bo trenuję 4 razy w tygodniu (co daje około 6 godzin treningu), a jak się uda to i więcej, czasem (w zimie rzadko) pomykam jeszcze z psami (nordic walking). A przecież trzeba dotrzeć do klubu fitness, wrócić, odsapnąć po ćwiczeniach (więc to też dodatkowy czas), przygotować sobie jakieś jedzenie, zająć się sprawami domowymi plus oczywiście praca zawodowa. W rezultacie potworzyły mi się  olbrzymie blogowe zaległości. Z jednej strony przemykam przez znajome blogi czytając nowości z pośpiechem, z drugiej strony u siebie mało piszę, bo nie mam czasu na porządne i sensowne przygotowanie postów. Nawet coś tam dłubię na drutach, ale nie jest to imponujący dorobek (plany mam, oj mam - wieeeeelkie). Nawet - jak się okazuje - nie wszystkie dokonania dziewiarskie zostały udokumentowane fotograficznie - bo zapomniałam zrobić zdjęcia udziergom (szybki zmrok nie sprzyjał fotografowaniu).
Nie, nie twierdzę, że się poprawię - czasu teraz nie przybędzie. Piorytetem jest dla mnie ruch, ze względu na walkę z chorobą, zapewne więc blogowanie będzie szwankowało, aż do przejścia na emeryturę, a planuję tak mniej więcej za  rok (a może nieco wcześniej?). Tymczasem, mając nieco wolniejszych chwil, dokształcam się w kwestii zdrowego odżywiania, eksperymentuję ze sporządzaniem zdrowych posiłków, uczę się nowych ćwiczeń, bo w klubie fitness ostatecznie zdecydowałam się na zajęcia siłowe (niekiedy robię odstępstwo na rzecz aerobiku), chodzę na siłownię i kettlebell. I te ostatnie zajęcia bardzo mnie wciągają - wprawdzie mam je raz w tygodniu, ale ani razu nie opuściłam zajęć i chyba robię postępy w technice. Prawdę powiedziawszy kobiety nie powinny obawiać się ćwiczeń siłowych, bo naprawdę trzeba wiele różnych czynników, by uzyskać sylwetkę atlety, a takie zwykłe zajęcia siłowe ogólnie wpływają na kształtowanie sylwetki.
Stąd blog i pasja dziewiarska z konieczności znalazły się na drugim miejscu, a przecież jeszcze jest ogród i kilka innych rzeczy, z których trudno zrezygnować. Ten czas jakoś tak przerażająco się kurczy...

piątek, 1 stycznia 2016

Na nowy rok

Podsumowań minionego i czynionych postanowień na nowy - nie będzie. Nie mam marzeń, a pragnienia zupełnie przyziemne, by gorzej nie było. A więc trwaj chwilo...




Święta spędziliśmy rodzinnie. A tydzień poświąteczny-sylwestrowy-noworoczny razem z Wandzią. Niech tam młodzi trochę odsapną, a my cieszymy się wnuczką.
Wieczór sylwestrowy stał się gehenną dla naszej Ify. Z roku na rok jest gorzej - psica się starzeje i coraz trudniej znosi sylwestrowo-noworoczne strzelaniny. Popołudniem pojechaliśmy z Wandzią na dwie godzinki do mojej mamy, żeby nieco wcześniej przywitać z nią nowy rok. Już wówczas rozpoczęła się mocna strzelanina na naszym osiedlu. W poprzednich latach także zostawialiśmy po południu psy same na 1-2 godziny. Kiedy wróciliśmy, ściana przy drzwiach wejściowych była podrapana, tak że farba i tynk leżały na płytkach. Potem nie było lepiej. Cały wieczór, do około pierwszej w nocy, to jeden wielki strach: drżenie, dyszenie ze strachu, garniecie się do ludzi. Natomiast mała Tola zupełnie nie przejmowała się hukiem i spokojnie spała. Kiedy i my położyliśmy się, Ifa "zameldowała" się do mojego pokoju i ułożyła tyłek na łóżku (przednie łapy opierały się o podłogę). Myślałam, że później sobie poszła. Przebudziwszy się w nocy wyczułam jej obecność - przetrwała w tej pozycji jakieś dwie godziny. W końcu pościeliłam jej kocyki przy łóżku i dopiero się ułożyła. Stres minął do rana i już na spacerze pies był wyluzowany. I co tu komentować? Widziałam na osiedlu kota mknącego przed siebie z szybkością światła, kiedy wybuchały petardy. Rok rocznie nadchodzący Sylwester przeraża mnie, podobnie jak zwierzęta - bo się o nie po prostu martwię. Kilka lat temu w Sylwestra właśnie zszedł sąsiadom z parteru ich wyżeł. Był już leciwy i ze strachu serce nie wytrzymało...






Potężne mrozy (u nas w nocy dochodzące do -15 st. C) nie sprzyjają dłuższym spacerom z Wandzią - psom natomiast niestraszne, więc dziś zafundowałam im porządne wyjście: stawy, czołgowisko, las, a nawet brzeg Sanu. Wczesne popołudnie wspaniałe - słońce raziło w oczy, mróz skrzył się na trawach i stawach. Nawet San nieco przymroziło. I znów prawidła przyrody: na stawie zaspał łabędź, zamarzł, a reszty dokonały lisy rozszarpując ptaka...






A tak wygląda San:




Dzisiejszy post ilustrują fotografie ze spaceru.