Wymyśliłam, że przydałaby mi się nowa firanka do kuchni. Tym razem jednak zrobiona na drutach. Przekopawszy zapasy, znalazłam nawet biały kordonek, który by się nadał. Potem myślałam nad wyborem wzoru. Sięgnęłam więc do starych zasobów książkowych szukając inspiracji:
Wzoru z tej książki nie wybrałam, chociaż kilka z nich przykuło moją uwagę:
Firanka "paprocie"
Firanka "supełki"
Zrobiłam nawet próbkę ażuru, który wydaje mi się, że wpasowuje się w moją wizję spadających kropli wody:
Próbka robiona na różnych rozmiarach drutów
I na razie tyle, bo czasu na wykonanie firanki w najbliższym okresie nie będzie...
Jednak jeden z fragmentów rzeczonej książeczki o firankach szczególnie przykuł moją uwagę. Książka została wydana w 1962 r., kiedy to jeszcze w Polsce nie można było kupić drutów, których końcówki połączone zostały żyłką. Wydaje mi się, że w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku chyba już takie druty można było dostać. Wiem, że później kupowałam nawet takie, które świetnie nadawały się do podróży w pociągu, gdyż chociaż niepołączone w jeden drut, miały krótkie żyłki zakończone zaślepkami:
Autorka książki pani Helena Gawrońska spory fragment wprowadzenia poświęca technice przygotowania odpowiednich drutów. Radzi też, jak uporać się z problemem dużej liczby oczek, kiedy dysponuje się tylko drutami drewnianymi:
Tradycyjne metody: sznurek, korek jako zaślepki oraz drewniane druty, które "potrafi zrobić każdy tokarz" - zdecydowanie odeszły do lamusa.
Pamiętam, że moja mama miała takie drewniane druty wystrugiwane przez ojca oraz bardzo cieniutkie robione ze szprych rowerowych. Potem, kiedy NRD otworzyło dla nas sklepy (na wycieczkach), kupowało się tam akcesoria robótkowe, m.in. właśnie druty z żyłką. Dziś mam cała szufladę drutów plastikowych oraz z żyłką, a jednak przesiadłam się na "mercedesy", jak określiła
eenyoo druty nowej generacji (mam na myśli druty KnitPro i Addi), a próby powrotu do starych, kończą się fiaskiem.