Strony

niedziela, 26 września 2010

Z trudem akceptuję jesień,

która w tym roku zaczęła się jeszcze w lecie... No ciepła i złota mogłaby jeszcze być, nie działa aż tak depresyjnie i można cieszyć się drobiazgami, o choćby takimi widokami:



Niestety prognozy pogodowe są nieciekawe, toteż wczorajszą sobotę (bardzo jeszcze ciepłą) wykorzystałam na posadzenie  hiacyntów i tulipanów botanicznych:

Cebule sadzę w kratownicach, bo zeżarłyby je nornice

Dzisiaj (już uciekając przed deszczem) wybraliśmy się na wycieczkę po lesie, po którym grasowały "watahy" grzybiarzy (grzybów dla wszystkich nie wystarczyło, znalazłam tylko urokliwe  siedliska muchomorów).
Jesień przypuściła atak w lesie:




 i w ogrodzie:


Po drodze mijaliśmy leśną przydrożną kapliczkę:


*   *   *
Z Diwiną umówiłam się na wymiankę. Dostałam od niej śliczne  poszewki  z  białym haftem (poszewki zajmą  należne im miejsce w chałupie).


A ja Diwinie podarowałam: kapcie szydełkowe, etui na komórkę i ubranko na kubek:


Bardzo miłe są takie wymianki. Tylko szkoda, że nie mam tak mało czasu, by uczestniczyć w tych blogowych...

sobota, 25 września 2010

Sobień

Dla takiego widoku warto wybrać się na Sobień:


Taki pejzaż (widok na dolinę Sanu) jest widoczny z platformy widokowej na Sobieniu

Tylko 7 km od Sanoka na południowy wschód  (nieopodal miejscowości Załuż) w Monastyrcu znajdują się ruiny średniowiecznego zamku  Sobień.


Początki warowni strzegącej szlaku wzdłuż doliny Sanu sięgają XIII wieku. Na przełomie XIII i XIV wieku powstał tu murowany zamek. W dokumentach pojawił się po raz pierwszy jako Soban, stanowiący własność królewską. Zamek został nadany przez Władysława Jagiełłę w roku 1389 rycerskiemu rodowi Kmitów. Od 1415 roku właścicielem był Piotr Kmita, który w roku 1417 gościł na zamku Władysława Jagiełłę ze świeżo poślubioną Elżbietą z Pileckich Granowską. Sobień po zmarłym bracie Janie Kmicie odziedziczyła Małgorzata Kmita Mościsławska. W 1436 r. Jan Goligyan w imieniu żony Małgorzaty Kmity wystąpił do sądu grodzkiego w Sanoku przeciw Mikołajowi Kmicie - kasztelanowi przemyskiemu, który zajął gwałtem dobra ojczyste Małgorzaty Goligyan  przypadłe jej po bracie zm. Janie Kmicie i jego dzieciach z Bachórza, tj. zamek Sobień i należące doń wsie: Olszanica, Myczkowce, Rajskie i Izdebki oraz inne. W końcu doszło do ugody między Małgorzatą, a jej stryjem. Małgorzata odstąpiła Mikołajowi i jego synom zamek Sobień z wsiami do niego należącymi.



Zamek został zniszczony w 1474 roku przez wojska węgierskie. W 1488 r. właścicielem wsi został Stanisław Kmita i zapisał go swojej żonie Katarzynie. W 1512 r. Węgrzy ponownie zniszczyli zamek. Wkrótce potem Kmitowie przenieśli swoją siedzibę do Leska, a opuszczony zamek popadł w ruinę. W latach 1518 – 1519 Sobień i Bóbrka stanowiły własność Piotra i Stanisława Kmitów. W 1580 r. Sobień stał się własnością Stanisława Stadnickiego -  kasztelana przemyskiego, stryja słynnego „diabła łańcuckiego” Stanisława Stadnickiego i należał do tej rodziny w latach 1580 - 1713.



Na zarośniętym lasem wzgórzu, nad Sanem zachowały się fragmenty murów obronnych, szczątki budynków i ślady wałów przedzamcza.


Takie schody prowadzą na górę

Na teren ruin dostajemy się  zabezpieczonym wejściem

Na terenie góry zamkowej utworzono ścieżkę dydaktyczną "Na Górze Sobień". Miejsce to jest też szczególnie ciekawe ze względu na rosnącą tu  rzadką roślinność (powstał rezerwat przyrody).


Występuje tu wiele gatunków bardzo rzadkich roślin. Górę porasta las grądowy, lipowo-grabowy, buczyna karpacka i łęg podgórski z jesionem wyniosłym, świerkiem pospolitym, jaworem i leszczyną. Niezwykle interesująca jest roślinność runa. Warto przyjechać tu  wczesną wiosną. W połowie marca, a czasem nawet wcześniej, zakwitają m.in.przebiśniegi, przylaszczki i cebulice dwulistne. Zaraz po nich pojawiają się: kokorycz, pierwiosnka wyniosła, żywiec gruczołowaty i  miodunka ćma. Te rośliny masowo występują na południowo-zachodnim zboczu. Pod koniec maja i w czerwcu kwitnie  lilia złotogłów i tojad mołdawski, czworolist pospolity i obrazki alpejskie.

Lilia złotogłów

Tojad mołdawski

Legendy

"O Czarnej Damie"

Ponoć Duch Czarnej Damy przywędrował wraz z Kmitami do Leska z Sobienia.
Jest to duch małżonki jednego z Kmitów. Po śmierci ukochanego męża, który zginął za ojczyznę podczas wyprawy wojennej, przywdziała czarny strój na znak żałoby. I nigdy już się z nim nie rozstawała.
Kiedyś, podczas oblężenia zamku w Sobieniu, wybuchł pożar. W płomieniach zginęła wdowa po Kmicie a jej ducha widywano spacerujacego po ruinach zamku w Sobieniu do czasu przeprowadzki.
Niektórzy utrzymują, że między Sobieniem a Leskiem jest podziemne przejście. Podobno Czarna Dama często tamtędy przechodzi z zamku do zamku.


"Z niewolnika nie ma miłośnika"

Kiedy zamek Sobień był jeszcze w rękach rodu Kmitów jednemu z nich zmarła żona. Jednak dośc szybko postanowił ożenić się po raz wtóry. Wybranką okazała się młodziutka Węgierka - Margarita. Dużo młodsza od Kasztelana, a poza tym zakochana w innym mężczyźnie. Wyszła za Kmitę posłuszna woli ojca, ale była bardzo nieszczęśliwa.
Na zamku życie towarzyskie kwitło. Kmita organizował polowania, wydawał liczne uczty, jednak Margarita wciąż była smutna. Obecna ciałem na zamku, duchem była przy ukochanym Andreasie.
Nie wiadomo jak dotarła do Andreasa wiadomość od Margarity, że chciałaby zobaczyć go choć jeszcze raz. Młodzieniec w niedługim czasie pojawił się  na zamku. Kasztelana akurat nie było. Andreas spędził tydzień  na Sobieniu ukrywany przez Margaritę w jej komnatach. Planował wspólną ucieczkę na Węgry. Jeszcze przed powrotem Kasztelana odjechał z nadzieją w sercu na szczęśliwy finał przedsięwzięcia.
I może było by się udało, gdyby nie fakt, że kasztelański karzeł, któremu Kasztelan zlecił obserwację Kasztelanowej podczas swej nieobecności, doniósł swemu panu o tym co się wydarzyło.
Wściekłość zdradzonego Kmity nie miała granic. Kazał wychłostać strażników i osadzić ich w lochach o chlebie i wodzie. Żonę zaś nakazał żywcem zamurować w piwnicy.
Gdy Andreas dowiedział się, co się stało, chciał ruszyć na Sobień, ale z garstką pomocników nie miał szans na zbrojne zdobycie zamku. Z pobliskich lasów zebrał zbójników różnej maści i z nich uformował oddział, z którym ruszył na ratunek ukochanej.
Kiedy Kasztelan zobaczył Andreasa w otoczeniu zbrojnych, wydał polecenie wysadzenia piwnicy, w której więził Margaritę. Wybuch dało się odczuć w promieniu kilku kilometrów. Zapadło się sklepienie piwnicy i Margarita została pogrzebana pod zwaliskiem cegieł i kamieni. Zrozpaczony Andreas spiął konia i odjechał, a ślad po nim na zawsze zaginął.
Odtąd duch nieszczęsnej Kasztelanowej wciąż krąży po ruinie zamku i nawołuje ukochanego Andreasa.

wtorek, 21 września 2010

Panna młoda z szalem

o tym: http://uantoniny.blogspot.com/2010/08/slubny-szal.html

Foto. Wojciech Poniewierski

Foto. Wojciech Poniewierski


*   *   *
To miłe, że wdzianko Matyldy  spodobało się paniom. Dziękuję za komentarze.

tkaitko - no tak Czesio jest dość duży, jak na królika, który miał być  miniaturką. Wyrósł i już. Przecież nie wyrzucimy z domu... Czesinek  prowadzi faktycznie nietypowe życie (jak na królika).  Myślę, że  należy do niewielu z tego gatunku, które tak dużo podróżują. Kilkanaście razy w roku przemierza samochodem odległość między Krakowem, a Sanokiem. Całe lato, jak tylko dopisuje pogoda, jeździ z nami do ogrodu. Ma też dość dużo różnych "cioć", które  chętnie przyjmują go pod swój dach, kiedy córka musi wyjechać gdzieś bez zwierzątka. Wakacje spędza z nami  "na letnisku", by jesienią wrócić do Krakowa "na studia".  A historia  przybycia Czesława do naszej  rodziny jest także dość ciekawa.
Trzy lata temu otrzymałam na skrzynkę mailową  tajemniczy list, w którym  pani  pisała, że przysyła mi zdjęcia królika, że mogę go sobie obejrzeć itd.  Ze zdziwienia oczy zrobiły mi się, jak talarki. "Cóż"  - pomyślałam - ktoś nabija mnie w butelkę. Przecież nigdy żaden królik mnie interesował, do nikogo nie zwracałam się z prośbą o  takie zwierzatko." No i jeszcze skąd ten "ktoś" miał mój adres mailowy?  Nieco nabuzowana wystosowałam odpowiedź w stylu, że żaden królik mnie nie interesuje, że nic o tym nie wiem i proszę sobie ze mnie nie żartować. Odpowiedź: "podano mi taki adres i na ten adres wysłałam zdjęcia". Znów odpisałam, że nie chcę żadnego królika itp. Potem dostałam  zrzut  aukcji z Allegro - wygranej przez  nas (mamy wspólne konto z córką) - dopiero wtedy zrozumiałam... Moja latorośl  kupiła sobie królika - nie przyznała się do zamiaru -  bo nie chciała słuchać  mojej  negatywnej opinii na ten temat. Już wtedy królik  zamieszkał  z Matyldą. Miał być miniaturką, ale wyrósł. Miał być  "dziewczynką", a okazał się "chłopcem". Dobrych kilka tygodni mówiliśmy do niego "Czesia" (potem trudno było się przestawić na  męskie brzmienie imienia).
Moja córka  zawsze była przyzwyczajona do tego, że w domu jest jakieś zwierzątko (pies, dawniej chomiki, w porywach świnka morska). Zapragnęła mieć swojego futrzaka. Nie mógł to być pies czy kot, bo są zbyt absorbujące  dla studenta - ale królik - owszem. No i tak Czesio stał się członkiem naszej rodziny.

niedziela, 19 września 2010

To już było - Filati

Było tu: http://uantoniny.blogspot.com/2010/06/szydekowa-bluzka-z-filati.html  - cardiganek zrobiony dla mnie. Późniejsze letnie zawirowania  spowodowały - że prośbę córki, by zrobić jej taki sam - mogłam zrealizować dopiero  niedawno.  Tym razem  robótka z bawełny  (inaczej się robiło i układało). Raczej w letniej odsłonie  tej bluzeczki już w tym sezonie nie ponosi, ewentualnie  na  bluzkę z długim rękawem.

Szydełko 2,1 mm; włóczka  "Virginia" (100% bawełna, 417 m/100 g); zużycie 240g



Wzór tak podoba się córce, że zamówiła jeszcze jedną taką bluzeczkę w kolorze czerwonym.

A tak  jest u mnie na ganku:



Ifunia na dzisiejszym spacerze:


i Czesio, który już pojechał "na studia" do Krakowa:


Motylku, by_giraffe, alicjo11, klikaf, 3nereida, damurek - dziękuję za miłe komentarze.
Annasza - doprawdy  nie wiem, gdzie można takie rzeczy dostać. Jednyna podpowiedź, jaka mi się narzuca - to pytać w starych szkołach - może  znajdzie się coś takiego wśród  pomocy przeznaczonych do likwidacji; albo szukać na Allegro.
decou-galeryjka - dokładna instrukcja wykonania kapci jest tu - bardzo łatwo się je robi.

środa, 15 września 2010

Dostałam

od mojej koleżanki z pracy pani Joli   taki cudowny haft, w stylu rustykalnym, do mojej chałupy w Zagórzu:


Autorem tego uroczego obrazka jest tata pani Joli. Jest to praca wyszywana wełnianą włóczką na worku jutowym . Teraz muszę wybrać jakieś  proste, drewniane ramy. Pani Jola radziła, by nie  dawać szyby, gdyż wówczas obrazek straci  cały urok. Na razie położyłam go sobie niedaleko biurka i się przyglądam. Sprawił mi ten prezent wiele radości i bardzo, bardzo dziękuję za  niespodziankę.
I jeszcze od pani Joli dostałam  całą tekę  plansz  przedstawiających polskie rośliny chronione i niechronione.  I tu już  odstawiam prawdziwe szaleństwo, bo sobie co kilka dni zmieniam ekspozycję   plansz na komodzie. Jedną oprawiłam w antyramę:


Jednak na pewno lepiej prezentowałyby się te plansze oprawione w surowe, proste, drewniane ramy.






Jest tych plansz kilkadziesiąt, więc wszystkich nie  jestem w stanie  oprawić, nie mam też miejsca na taką dużą ekspozycję.


W podzięce  zrobiłam pani Joli kapcie szydełkowe.  Koleżanka ma drobnne stópki - toteż musiałam sfotografować kapciuszki z wypełnieniem papierowym :



niedziela, 12 września 2010

Już jesień?

Po ponad dwóch tygodniach pogody, która raczej nie rozpieszczała, wreszcie w dzisiejsze popołudnie  wyjrzało słońce. Zrobiło się  arcyprzyjemnie i niestety jaskrawie okazało się, że chyba  nastała już wczesna jesień.
A w ogrodzie było tak:

Ten pająk rozłożył swą sieć miedzy świerkiem conika, a bukszpanem

Dosłownie w oczach rozwijają się  zimowity - wczoraj dopiero wychylały się z ziemi


Winobluszcz jeszcze nie poczerwieniał, rozrasta się szybko oplatając wał do wałowania trawnika, studnię i betoniarkę

Od  wilgoci omszały kamienie

Zza budynku gospodarczego przebija poświata dzisiejszego słońca


Bluszcz  porósł jabłoń

A jabłek w tym roku niewiele...
Pięknie pachną zielonym jabłuszkiem (zapach naturalny)

sobota, 11 września 2010

Drobiazgi

Jakoś na podjęcie większego projektu brak mi czasu. Pogoda nie sprzyja dokańczaniu zaczętych letnich sweterków. A czasem  chce się zrobić szybko coś małego. I zrobiłam. Jeszcze letni, albo wczesnojesienny  szydełkowy beret ażurowy:

Włóczka: bawełna z wiskozą; brak innych danych; szydełko 2,1 mm

Tło dla tego beretu fotografowanego na płasko jakieś takie niedobrane, ale nic innego pod ręką 
nie miałam (jest to przykrywka kosza plastikowego)


Schemat serwetki z Osinki - robiłam beret wykorzystując środek wzoru (bez anansów), kończyłam siateczką - redukując jej  rozmiary: najpierw 5 ocz. łańcuszka, potem 4, a nakońcu 3; wykończyłam brzeg pólsłupkami

Bawełniane etui na radyjko:


Zabieram takie radyjko, kiedy idę z psem na dłuższy spacer.