Strony

sobota, 30 czerwca 2018

Ostatnia prosta

Oto pożegnalny bukiet w stylu rustykalnym:


Otrzymałam go od współpracowników odchodząc na emeryturę.

 
Cudne: kwiaty, trawy, a nawet owoce niektórych roślin.
Nie zmieścił mi się do żadnego wazonu! Musiałam zaadaptować... wiadro.
 
 
Przede mną ostatnia prosta.

czwartek, 14 czerwca 2018

Kocyk dla Melanii

Młodsza wnuczka doczekała się letniego, bawełnianego kocyka:

Włóczka "Camilla", 100% bawełna, 125 m/50 g;
druty 4 mm; zużycie 300 g

Zrobiłam go splotem ażurowym z włóczki bawełnianej z zapasów. Kolor delikatna lawenda - zdjęcia nie oddają rzeczywistej barwy - w rzeczywistości kolor jest delikatniejszy. Wyrób wpisuje się w tegoroczne trendy modowe, gdyż fiolet i lila to modne obecnie kolory.




Wybrałam dość prosty splot ażurowy, chodziło mi o to, by otrzymać podobny efekt na prawej i lewej stronie. Mam wrażenie, że wzór nie różni się wiele: 
Górna część zdjęcia - prawa strona; dolny trójkąt - lewa, ale można z powodzeniem używać na obie strony

niedziela, 10 czerwca 2018

Z Brzegów Górnych do Chatki Puchatka

to wczorajsza nasza wycieczka  na Połoninę Wetlińską. Króciutka: tylko wejście do schroniska i ponowne zejście tą samą trasą do parkingu, gdzie zostawiłyśmy z córką samochód.




Jednak wycieczka nietypowa. Moja starsza wnuczka przeszła górski chrzest - po raz pierwszy została zabrana na wyprawę. Córka pragnie zaszczepić jej miłość do gór  i nauczyć chodzenia w góry. Mało tego w góry na plecach mamy powędrowała Melanka (ma teraz 9 miesięcy). Młodsza wnuczka jest zbyt mała, by mogła zostać na cały dzień z dziadziem, więc została zabrana i była niesiona w specjalnym nosidełku.

Jak widać: dziewczęta maszerują raźno do góry.
Melania na plecach mamy
 



Pogoda dopisała - cudowny, upalny dzień, może nazbyt upalny, gdyż skwar mocno dawał się we znaki podczas podejścia. Na górze oczywiście przyjemnie, łagodny wietrzyk delikatnie chłodził podczas odpoczynku.

 Już widać schronisko
 


Oto dowód: tu weszłyśmy
 
Muszę przyznać, że nasza Wandzia (4,5 roku) dzielnie przemaszerowała samodzielnie całą trasę. Nie było nawet dużo marudzenia (może na samym początku, kiedy wszystkim nam dokuczał straszny skwar). Sama niosła plecak ze swoimi rzeczami i jedzeniem. W drodze powrotnej zmęczona zasnęła w samochodzie. Mamy nadzieję, że zyskamy towarzyszkę wędrówek górskich. Obie z córką jesteśmy bardzo dumne z wnuczki - dała radę.



Wracamy

sobota, 2 czerwca 2018

W ogrodzie

dynamicznie zachodzą zmiany, dopiero co pachniał kwitnący oliwnik i wiciokrzew, teraz zapachem odurza jaśmin. Na tulipanowcu pokazały się pierwsze kwiaty:



A w oczku wodnym lilie: większe różowe i mniejsze  białe. Te różowe są bardzo ekspansywne, więc co kilka lat musimy je przerzedzać. Teraz cieszą oczy swą urodą. 





W porywach mamy w stawku rozwinięte 10-12 kwiatów. Jedne w pełni, inne już toną w wodzie. W tym roku ustawiliśmy nad oczkiem ławeczkę z granitowego krawężnika, na którym przysiadamy z kawą i patrzymy na  kwiaty obserwując też uganiające się nad taflą wody kolorowe ważki

Dużo czasu spędzamy w ogrodzie. Piekna wiosna sprzyja, odrabiamy zaległości (w ogrodzie zawsze mamy zaległości). 

Zajmują mnie rózności. Najpierw nazbierałam kwiatów mleczu i zrobiłam na zimę syrop. Tym razem na ksylitolu. Przyda się w przypadku infekcji. Pozostałości wykorzystałam, dodałam cukru i już zrobił mi się ocet. Dawne zapasy octu jabłkowego właśnie mi się kończą (na nowe jabłka jeszcze trzeba czekać), więc zrobiłam eksperyment z tym octem z kwiatów mniszka. Smakowo może bardzo minimalnie czuć goryczkę (kwiaty wyjęłam ze słoja po tygodniu). Ocet jest dość słaby i delikatny. Zastanawiam się czy nie poddać go kolejnej fermentacji, czy zostawić taki.

Kwitnie, a właściwie już kończy kwitnienie czarny bez. Na bieżąco nastawiam kolejne lemoniady z kwiatów bzu. Zrobiłam też syropy. Tym razem tylko moczyłam kwiaty w syropie cukrowym (48 godzin), potem zlałam do wyparzonych słoików i zapasteryzowałam. Kwiatów w syropie  nie gotowałam.

Upiekłam też swój pierwszy chleb na zakwasie. Tzn. ten tu prezentowany jest pierwszy. W tej chwili jemy już drugi i zapewne będą następne. Mój chleb jest żytnio-gryczany. Muszę przyznać, że nawet mój mąż w nim zasmakował. Pierwszy chlebek słabo mi wyrósł, następny był bardziej udany.



O kolejnych darach przyrody w następnym wpisie.