Nie zdążyłam zrelacjonować letniej podróży po Ukrainie w całości, a tu już nadarzył mi się kolejny wyjazd z bratem. Ostatni weekend, zamiast harować na działce, spędziłam w podróży. Zwiedziliśmy Użhorod - miasto w zachodniej części Ukrainy, nad Użem, przy granicy ze Słowacją, które jest stolicą obwodu zakarpackiego, a także historyczną stolicą Rusi Zakarpackiej, gdzie do dzisiaj widoczne są wpływy kultury węgierskiej.
Zamieszkaliśmy w hotelu o wdzięcznej nazwie "Duet" - niemal pustym. Nie wiem czy przypadkiem nie byliśmy jedynymi gośćmi. W każdym razie na tzw. recepcji urzędowała jedna dziewczyna, w tle mająca "łóżko" ustawione z krzeseł i stukająca jednym palcem w klawiaturę komputera (kiedy wypisywała nam rachunek). Na zapleczu hotelu, przy parkingu, w osobnej - skleconej z różnych materiałów - budzie, królował cieć, który pilotował nas na miejsce zaparkowania samochodu i potem wpuszczał z bagażami tajemnym przejściem... Ponieważ dotarliśmy w piątek już o zmroku - raczej nie ruszaliśmy się z pokoju - hmm "apartamentu" hotelowego (mieliśmy tam sypialnię, salonik z telewizorem, olbrzymi przedpokój i wielką łazienkę. Nic to, że w łazience woda letnia, a pomieszczenie nieogrzewane, nic to, że spłuczka uszkodzona, a Wi-Fi łapało tylko chwilami. Podejrzewaliśmy też, że pościel nie była pierwszej świeżości (przeoblekliśmy ją na lewą stronę). Przezornie też miałam bluzę i geterki do spania, a na poduszkę położyłam ręcznik, więc moje ciało nie stykało się bezpośrednio ww. i chyba niezmienianą...
Nie ponudzę dziś moich czytelników pokazywaniem miasta i jego zabytków. Pokażę tylko migawki ze spożywczego targu odbywającego się nie tak daleko od naszego hotelu, przy ulicy niedaleko ronda. Tłumy kupujących, targujących - trudno się między nimi przepchać. Jest sektor owocowo-warzywny, spożywczy, mięsny, potem ciuchy, chińszczyzna, a na koniec starocie... Te targi na Ukrainie uwielbiam - kolorowe sezonowe warzywa i owoce, wielkie sery, mąka, cukier w wielkich worach, odważane na miejscu. U nas tak handlowano ponad czterdzieści lat temu (dziś żadne sanepidy nie pozwoliłyby na taką sprzedaż produktów spożywczych). Zawsze lubimy poplątać się między sprzedającymi i kupującymi - popatrzeć co tam mają, pobyć w tej atmosferze kolorytu lokalnego. Teraz najwięcej było różnych gatunków winogron, grzyby kozaki i prawdziwki, no i oczywiście sezonowe warzywa i owoce.
Młoda dziewczyna sprzedawała takie kwiaty
Nabiał
Stoisko z fasolą - przeróżne gatunki
Drobiowe nóżki, kości i łapki
Akcent robótkowy - skarpety z włóczki
Witaj!
OdpowiedzUsuńSwietnie zrobilas Antonino,harowka w ogrodzie Ci nie ucieknie,a taaaaka wycieczka owszem !
Pozdrawiam deszczowo
Ewa
Piękne zdjęcia. Pozdrawiam ciepło:-)
OdpowiedzUsuńCiekawe te Twoje wyprawy na Ukrainę. Też mi się marzy ten kierunek. Byłam we Lwowie ale daaawno temu, kiedy jeszcze był ZSRR ;))) Muszę się tam koniecznie wybrać.
OdpowiedzUsuńPs Ciekawa jestem co tam na tych starociach mieli ...
Mnie nie nudzą Pani opisy. Z przyjemnością je czytam. Tydzień temu wybraliśmy się z mężem i dwójką przyjaciół do Lwowa. Niestety nie udało nam się znaleźć noclegu, ale zauroczyliśmy się tym miastem i jeszcze tam wrócimy. Również mieliśmy okazję przejść przez bazarek, więc poczułam klimat, o którym Pani pisze. Szukałam też sklepów z włóczkami, ale niestety nic nie znalazłam.
OdpowiedzUsuńWidać, ze targ jest z lokalnych produktów, jak u nas w latach 70 i 80 tych.
OdpowiedzUsuńto takie sentymentalne mimo że ludzie tam klepią biedę,
OdpowiedzUsuńKilka lat temu byłam we Lwowie. Przeprawa przez granicę (koszmar) spowodowała, że nie odważyłam się powtórzyć wycieczki. Z przyjemnością więc czytam opisy.
OdpowiedzUsuńTargi są super,a ten na Ukrainie po prostu raj :-) zwłaszcza kiedy słyszy się jaka tam bieda. Dobrze, że jesień obfituje w pyszności w tym kraju ciężko doświadczanym.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis i ilustracja zwykłego ludzkiego dnia codzienności, jakże innej niż nasza. Takie wyprawy w nietypowe miejsca poza utartymi szlakami turystycznymi to prawdziwe perełki. Pozdrawiam pięknie!
OdpowiedzUsuń