Już na początku okazało się, że nasze pierwsze wiosenne wejście będzie zupełnie zimowe. W nocy było blisko -8 st. C, rano jeszcze trzymał mróz.
Najbardziej atrakcyjną częścią podejścia było przedarcie się przez tzw. gołoborze, które w porach bezśnieżnych musi wyglądać bardzo interesująco. Teraz jednak przysypane śniegiem i wyślizgane kamienie, zupełnie nie prezentowały się się przyjaźnie.
Pod koniec okupacji pojawiła się realna groźba spalenia budynku przez
Niemców, którzy niszczyli obiekty turystyczne, jako potencjale bazy
partyzantów. Na szczęście nie doszło do tego, zapobiegła mu ówczesna
gospodyni schroniska Karolina Kaleciakowa. Wg opowieści, kiedy na
początku 1945 r. na Luboniu pojawił się oddział hitlerowców, Karolina
Kaleciakowa stanęła przed komendantem jednostki likwidacyjnej z
niemowlęciem i flaszką wódki. Niemcy odstąpili od realizacji planu.
Próbowali jeszcze później zniszczyć schronisko pociskami, ale
bezskutecznie. (źródło: https://gorydlaciebie.pl/wyprawy/lubon-wielki-polane-surowki/).
Na szczycie schroniska widnieje wieża przekaźnikowa
wybudowana w 1961 r., w celu poprowadzenia transmisji mistrzostw świata
FIS w Zakopanem w 1962 r. Obecnie jest przekaźnikiem dla telewizji oraz
telefonii komórkowej.
Niestety na szczycie okazało się, że aura jest zupełnie nieprzyjazna. Sypał drobny śnieg, niesamowicie wiał mroźny wiatr, mróz mroził palce w rękawiczkach. Wydawało mi się, że za chwilę zupełnie odmrozi mi twarz. Okazało się jednak, że jest tam sporo ludzi, którzy weszli łatwymi szlakami: głównie niebieskim, albo zielonym. Tradycji nie stało się zadość, zrezygnowałyśmy z jedzenia kanapek - było tak zimno, że kawa która polała się po termosie - zamarzła na nim. A więc zrobiłyśmy błyskawiczne zdjęcia i hajda w dół niebieskim szlakiem.
Piękna wycieczka, cudne krajobrazy. Cieszę się, że wróciłaś na swojego bloga. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSwietna wycieczka,ciesze sie,ze jestes na blogu,pozdrawiam cieplo
OdpowiedzUsuńAle wyprawa, wnusia dzielna.Cudowne widoki ale szczerze to ja nie poszłabym. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńPodziwiam, dzielne z Was kobiety. Piękne widoki więc było warto. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDla takich widoków warto było się trudzić.
OdpowiedzUsuńNo i powedrowalam razem z Wami.Zupelnie zapomnialam,ze istnieja ciekawsze trasy niz moja codzienna na Plac Imbramowski;
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak Twoja wnuczka Antonino dala rade na tak trudnym szlaku,sniegu i mrozie.
Pozdrawiam serdecznie
Ewa z Krakowa
Podziwiałam tą Twoją wyprawę na Instagramie. Ale tu jest więcej. A skoro ja również wróciłam do blogowania to z przyjemnością zajrzałam i TU . Wiem ,że to nieładnie ale tak zazdroszczę Ci tych wędrówek. Tak bardzo kocham góry i oczywiście wędrowanie po nich. Niestety los mi coraz bardziej odbiera tą frajdę. Pozostają mi zdecydowanie niższe partie i to w okresie letnim. O zimie w górach muszę zapomnieć. Tak bardzo uwielbiałam noclegi w schroniskach. No ale dosyć tego biadolenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo cieplutko zapraszając do siebie:)
Ewo mieszkam teraz w Krakowie, więc częściej możemy z córką i wnuczką robić jakieś wypady w góry. Stąd nie tylko w Tatry jest blisko. W zimie "robiłyśmy" Beskid Wyspowy.
OdpowiedzUsuńA Wandzia maszeruje coraz lepiej. Tym razem nawet ani razu nie narzekała. W drodze powrotnej korzystała ze śniegu, bez przerwy upadając i tarzając się w nim. Dzielnie weszła na górę pokonując w ostatnim etapie szlak z kamieni.
Pozdrawiam.
Juta pozdrawiam. Nie śpimy w schroniskach. Celujemy w takie jednodniowe wycieczki. Najważniejsze, żeby mieć z kim iść w te góry.
Wspaniała rodzinna wyprawa. Dziękuję za foto-relację! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń