Strony

wtorek, 12 maja 2015

W Pieniny

wybrałyśmy się z córką w sobotę podczas majowego weekendu. Rankiem już w Krakowie siąpił deszczyk. Z góry wiadomo było, że zaplanowana wycieczka nie będzie satysfakcjonowała krajobrazowo... Hmm - skoro zostało postanowione - ruszyłyśmy. Dojechaliśmy do Krościenka, by tam zostawić panów (tatę Wandzi i dziadka) z małą Wandzią; a same hajda w góry. Padało. No i padało. Im wyżej jakby mniej, ale za to mgły było coraz więcej i zimno. Zmarzłam w ręce (nie zabrałam rękawiczek i czapki).

Widok na Krościenko
 
Najpierw podeszłyśmy niebieskim szlakiem do ruin zamku Pieniny:






Mgła uniemożliwiała zrobienie sensownych zdjęć, ale taką salamandrę na trasie zobaczyłyśmy:

Kolejny punkt, to Trzy Korony (982m n.p.m.) - najwyższy szczyt Pienin Środkowych:


Stąd podejście na platformę widokową na Okrąglicy. Zgodnie z przewidywaniami - widoków zero. Pamiętam, że kiedy byłam tam dobrych kilka lat temu - widoki były cudowne. A tu nic, mgła jak mleko. Tylko jakieś skałki wyłaniały się z tej bieli...

 




Zeszłyśmy do Przełęczy Szopka (779 m n.p.m.):




A stamtąd zdecydowałyśmy się dojść do schroniska Trzy Korony. Niżej zrobiło się nieco cieplej i w końcu można było zobaczyć jakieś widoki.




 
Schronisko Trzy Korony:
 
 
 
I widoczki z tarasu:
 

 
Potem najpierw zielonym i znów niebieskim szlakiem powróciłyśmy do Krościenka.  Wyliczyłam, że zrobiłyśmy około 15 km, które poczułam w nogach dopiero następnego dnia. Nic to, że widoków nie było - jest to powód, by tam znów kiedyś powrócić.