Czarna Repa i Paraszka - oto cel naszej weekendowej wycieczki z sanockim PTTK. Zapisywaliśmy się z bratem dość późno i w zasadzie znaleźliśmy się na liście rezerwowej. Sądziłam, że nie uda nam się pojechać. Jeszcze we wtorek odbierałam w Krośnie nowy paszport (a tak w razie czego), a po południu telefon, że jednak załapaliśmy się na ten wyjazd. Przygotowania więc do remontu musiałam tak rozłożyć, żeby zdążyć na dzisiaj. No to w piątek przed wyjazdem wynoszenie i wynoszenie (wyjazd 24.00), dzisiaj po powrocie dokańczanie wynoszenia (powrót z wycieczki o 3.30 nad ranem). No dałam radę. O i nawet mam siłę, żeby spreparować jakiś post.
Cerkwie
Wycieczka finalnie udana, pomimo drobnych niedociągnięć, a więc miejsca na kole z tyłu autobusu, który przyjechawszy z Jasła był już dosyć wypełniony pasażerami. To siedzenie na kole ma niebagatelne znaczenie w przypadku jazdy po drogach Ukrainy, szczególnie kiedy przekracza się granicę w Krościenku.
Na mnie kiwanie na dziurach miało wpływ nasenny (jak w kołysce się czułam), chociaż niekiedy podskakiwaliśmy zbyt wysoko, a głowa opadała bezwładnie. Spożyłam nawet w takich warunkach kanapkę śniadaniową i drożdżówkę. Mój brat, niestety na diecie był przez 12 godzin, gdyż po tylu dopiero dotarliśmy do miejsca przeznaczenia, czyli wejścia na Czarną Riepę (1285 m) z przełęczy Wyszkowskiej. Jemu kiwanie powodowało podjeżdżanie żołądka do gardła i jeść nie mógł.
Na stacji benzynowej
Tym razem nawet tak bardzo długo nie staliśmy na granicy; po jej przekroczeniu nabyliśmy odpowiednią ilość właściwej waluty od dwunożnego kantoru, który przebudziwszy się około 3 w nocy spełniał swój obowiązek "bankowy".
Przykłady budownictwa
Zabudowania gospodarcze
Szkoła na wsi- w tle powstaje duży murowany budynek
Urokliwa, stara chatynka - obecnie niezamieszkała
Współczesny dom- zbudowany z bali barwionych na żółto
Niestety nie mogłam się skupić na obserwowaniu widoków za oknem autobusu, bo kiwanie powodowało zbawienny sen.
Przeciwnie w drodze powrotnej zupełnie zmrużyć oka nie mogłam, gdyż mocno rozochoceni wycieczkowicze, nie tylko radośnie i głośno rozmawiali, ale i śpiewali. W roli głównych zapiewajłów wystąpili: kolega brata i brat. I zanim dalej pociągnę wątek śpiewów chóralnych, wyjaśnię iż właśnie na tej wycieczce spotkał mój brat kolegę, z którym chodził do szkoły i mieszkał w jednym pokoju w akademiku. Panowie ostatnio widzieli się dobrych kilka lat temu. No więc kiedy Staszek powiedział do brata: "Józek - pośpiewajmy trochę" - uśmiechnęłam się z powątpiewaniem.
Zwierzęta
Krowy i konie pasą się na górskich łąkach, same, bez opieki;
mają na szyjach zawieszone dzwonki
Te dwa konie witały się pięknie kiwając głowami
Koń samodzielnie zmierzający do swojej stajni
Najpierw dało się słyszeć dzwonek, potem zobaczyliśmy zwierzę...
...tu wchodzi do środka
I okazało się, że w błędzie byłam: zaczęło się od "10 w skali Beauforta" Klenczona i innych przebojów z tamtych czasów, potem nastąpiła seria piosenek studenckich, legionowych, harcerskich, przyśpiewki ludowe; oczywiście "Czarne oczy" i "Sokoły" - doszli nawet do wędrujących harcerza z harcerką. Dokładnie nad głową śpiewały mi jeszcze dwa dodatkowe męskie tenory. Po prawej stronie udzielał się wielbiciel ludowości. Środek autobusu intonował pieśni z bardziej współczesnego repertuaru, okraszone solówkami pewnej młodej damy.
Wiejski sklepik - ten akurat zamknięty
Zbliżenie na szyld za szybą; napis: "magazyn, początek roboty, koniec roboty, przerwa na obiad, dzień wolny" - miejsca na informacje niewypełnione
Popołudniowe spacery po wsi
Relaks po zejściu z gór
Właściwie towarzystwo przycichło nieco tak z godzinę przed granicą i w większości zapadło w zasłużoną drzemkę. Przed granicą pobudka i kupowanie w sklepikach jedynie słusznych towarów, które można przewieźć do Polski w określonych ilościach. Jako, że niepijąca jestem - limitu mi przysługującego nie wyczerpałam w całości. Choć grzechem by było, gdybym jakichś procentów przez granicę nie przewiozła. "Lwowskie" do posmakowania mężowi kupiłam i Nemiroffa" z papryczką, no i oczywiście śliwki w czekoladzie (krówek już nie kupowałam, żeby się nie tuczyć).
Przydrożny handel
Grzyby obrodziły
Można też kupić borówki
A tu kurki i już wysuszone grzyby
Relacja z gór następnym razem - jeżeli pozwoli czas i działania fachowców, którzy dzisiaj rozwalili kuchnię do "żywych" murów. Zrywanie boazerii i płytek ściennych odbyło błyskawicznie. Nie mam na czym zrobić sobie herbaty, gdyż zapomniałam przywieźć z chałupy czajnik bezprzewodowy. Zupinkę mięsną spożyliśmy tylko (zagrzałam w mikrofali). Wieczorem dopiero udałam się do pobliskiego "Lidla" po jakieś pieczywo i dodatki. Lodówka i kuchnia gazowa stoją w przedpokoju. Stare meble kuchenne w większości w małym pokoju (stwierdziłam, że wyniesiemy je później - bo teraz można w nich trzymać to wszystko, na co nie starczyłoby miejsca na podłodze. Zlewozmywak wymontowany, kaloryfer odmontowany.
Pomnik wszechobecnego Tarasa Sz.
A duża psica dała dziś koncert. Darła się przez cały czas pracy fachowców, których nie zaakceptowała:
a) najpierw ubrałam jej kaganiec i dałam szansę powąchania panów, jednak nawet wtedy usiłowała capnąć za rękę;
b) zamknęłam w małym pokoju z klamką obrotową, której nie umie otwierać. Tam nadal szczekała i skalała na drzwi. W końcu nagle znalazła się w przedpokoju rozrywając, niczym cyrkówka, folię malarską oddzielającą remontowaną część mieszkania od reszty.
W końcu wzięłam obydwie psice do auta i zawiozłam na czołgowisko, żeby się wybiegały (wybiegały się, a jakże, ja też), ale pobudzenie zostało i uspokoiła się dopiero po wyjściu panów. O dziwo sąsiada, który przychodził robić przy hydraulice Ifka zaakceptowała bez problemu, a przy kolejnym wejściu, nawet merdała ogonem.
No wiec dzisiaj tylko zdjęcia obyczajowe i architektura.
Post pisany w poniedziałek - opublikował się we wtorek.
Część zdjęć autorstwa mojego brata.