Dzisiaj cały dzień padał deszcz, lało ulewnie od rana do 20.00 zgodnie z zapowiedziami pogodowymi na ten dzień. Czas wykorzystałam na przerabianie aronii, którą serwuję codziennie do porannej owsianki. Tym razem dodawałam do aronii nieco jabłek, bo czas jabłkowy zaczyna się nieco wcześniej i pewnie potrwa z miesiąc. Będzie więc co przerabiać.
Ale nie o wekach chciałam... Już od trzech lat corocznie z moją córką i wnuczkami wyjeżdżamy na camping do Ustrzyk Górnych, tak na trzy - cztery dni, by stamtąd robić wycieczki w Bieszczady. Każdy rok przynosi nowe doświadczenia w doskonaleniu biwakowania. Dokupujemy sprzęt, żeby wygodnie się egzystowało na campingu. Pierwszy raz był... Szkoda gadać. Córka z wnuczkami w tym namiocie, co ja teraz, ja w archaicznym namiociku niemal z czasów mojej młodości (spałam tylko na karimacie i było mi okropnie twardo). W następnym roku córka kupiła namiot rodzinny na cztery osoby z dużym przedsionkiem, gdzie jadłyśmy posiłki, ja zyskałam ich mały namiocik i kupiłam sobie materac dmuchany.
I chociaż moja sprawność się pogorszyła, mam olbrzymie kłopoty z nogami i kolanami. Jakoś udało mi się przełamywać moje ograniczenia i wędrować po górach. Może tempo nie było takie jak dawniej (musiałyśmy je dostosować do najmłodszej, niespełna siedmioletniej uczestniczki), ale i dla mnie to mniejsze tempo było dobre. Muszę przyznać, że wcześniejsze zabiegi u fizjoterapeuty i moje ćwiczenia w chodzeniu z psami, dają rezultaty i kondycja mi się poprawia, a lewa noga (nie chciała mnie już dźwigać), zdecydowanie się wzmocniła, chociaż kolano nadal "nie trzyma".
Wycieczka miała miejsce między 18, a 21 lipca. Trzeba przyznać, że pogoda dopisała, w dzień było bardzo ciepło i słonecznie, poza ostatnim rankiem, kiedy obudził nas deszcz. Około południa na szczęście się wypogodziło. Noce zwyczajowo dopiekły nam zimnem.
Oto nasz program:
I dzień: dojechałyśmy samochodem do Mucznego, skąd żółtym szlakiem weszłyśmy na Bukowe Berdo i niebieskim wróciłyśmy do miejsca postoju auta. Stamtąd dopiero pojechałyśmy do Ustrzyk Górnych na camping.
II dzień: wyruszyłyśmy z Wołosatego (podjechałyśmy busem) niebieskim szlakiem, by następnie przejść żółtym na Tarnicę, potem czerwonym na Szeroki Wierch i zeszłyśmy do Ustrzyk Górnych.
III dzień: busem do Przełęczy Wyżniańskiej i stamtąd żółtym na Małą i Wielką Rawkę, skąd niebieskim podeszłyśmy na Krzemieniec, by zobaczyć trójstyk granic: Polski, Ukrainy i Słowacji; zejście niebieskim do Ustrzyk Górnych.
IV dzień: zaplanowany był powrót, więc zwinęłyśmy obozowisko w przerwie od opadów. Samochodem córka zawiozła nas do Łopienki, gdzie po pokonaniu 2 km dystansu obejrzałyśmy cerkiewkę (my szłyśmy na piechotę, a inni podjeżdżali samochodami); następnie wyruszyłyśmy do Wańkowej, gdzie dziewczynki hasały w parku linowym. Naszą wyprawę zakończyłyśmy w miejscowości Łąki, gdzie serwuje się znakomitą pizzę, a właściciele są przemili.
Poza ostatnim dniem codziennie robiłyśmy około 15 km.
W następnych postach będzie relacja z poszczególnych dni wycieczki.
Fantastyczna wyprawa, ekwipunek już bogaty, podziwiam.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWspaniała wycieczka, będę czekać na opisy poszczególnych dni.
OdpowiedzUsuńGratuluję kondycji i życzę dużo zdrowia i wytrwałości.
Zachęciłaś mnie Antonino do rehabilitacji, które zaczynam od jutra. Podziwiam Cię, że tyle trudności pokonałaś. Może ja chociaż zacznę szybciej i dalej chodzić na spacery. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńFantastyczna "nowa świecka tradycja":) Domyślam się że to wspaniała przygoda i to pomimo kłopotów z nogą, współczuję bo tez wiem coś o tym. Ale że młodsza wnuczka daje radę na takich dystansach? Dzielna dziewczyna :))
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe komentarze. Kolano lewej nogi doznało kontuzji we wrześniu ubiegłego roku i tak mnie pobolewało, aż rozchwiała się moja stabilność. Do Zagórza w tym roku przyjechałam z bólem lewej nogi podobnym do rwy kulszowej. Dopiero zabiegi u fizjoterapeuty mi pomogły. Jednak kolano osłabione oszczędzaniem go, po zabiegach niewiele się poprawiło. Fizjoterapeuta powiedział, żeby go nie oszczędzać i normalnie obciążać - co czyniłam. Jednak problemem było wchodzenie i schodzenie po schodach. A w Bieszczadach na trasach sporo schodów. Na szczęście pomagały mi kije. Obecnie myślę, że jeszcze się poprawiło, gdyż spędzam sporo czasu na nogach i jeszcze chodzę z psami. Tu mam w lesie górki, więc są podejścia i zejścia i ostatnio naprawdę coraz lepiej je pokonuję.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o dziewczynki: to Wanda ma 11 lat i już drugi rok chodzi po górach bez marudzenia, jest bardzo dzielna, córka zabiera ją nawet w Tatry. Druga wnuczka wędruje już ze 3 lata, czasem trasy są dostosowane do niej (łatwiejsze), żeby się nie zniechęciła, po Bieszczadach wędrowała bardzo dzielnie. Bywały chwile, że nieco się buntowała, ale jest bardzo ambitna, więc nie było wyjścia i musiała iść na własnych nogach. W sumie córka wychowała sobie dwie dziewczynki z którymi wędruje po górach.
Rewelacja ,bo 15 km dziennie to bardzo duzo i to dla wwszystkich uczestniczek wyprawy.
UsuńAntonino zdradz jak przerabiasz ta aronie,,bo domyslam sie,ze nie dodajesz cukru.
Przesylam usciski dla Toli,bo to psinka,ktora skradla moje serce :))))
Pozdrawiam
Ewa z Krakowa
Nowości w wyposażeniu, to super sprawa, jeśli tylko jest możliwość, to trzeba sobie ułatwiać wędrowanie i biwakowanie.
OdpowiedzUsuńWspaniałe wyprawy robicie i tylko młodsze pokolenie podziwiać, że daje radę.
Pozdrawiam ciepło.
Wspaniale wyposazenie, gratuluje nowych rzeczy I wedrowania, pozdtawiam
OdpowiedzUsuńTaki camping to super sprawa. Warto zadbać o komfort w trosce przede wszystkim o swoje zdrowie. Podziwiam najmłodszą uczestniczkę wyprawy, jak już teraz wejdzie w góry to pokocha je na całe życie <3
OdpowiedzUsuńEwo - Tola, wraz ze mną, dziękuje za pamięć. Nie wiem czy moja aronia będzie przydatna dla Ciebie, bo jest dosyć kwaśna i czuć smak aronii. Naturalnie po zebraniu przebieram i myję owoce. Potem daję do gara, podlewam wodą, dodaję jabłka bez gniazd nasiennych i kiedy jabłka się rozpadają, zdejmuję z ognia i całość blenduję na jednolitą masę. Blendować lepiej na zewnątrz mieszkania, bo trochę może pryskać, a takie plamy trudno usunąć np. ze ściany. Potem ładuję do słoików. Słoiki gotuję, jak inne weki. Ponieważ używam aronii tylko do owsianki, taki smak mi nie przeszkadza. Można rozdrobnić aronię i jabłka surowe i później masę zagotować. Jak kto woli. Jeżeli rozdrabniam surową aronię, czynię to w kielichu do koktajli z zamkniętym wieczkiem. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDziekuje Antonino,mnie tez taki smak nie przeszkadza i bede robic z Twojego przepisu.
UsuńDziekuje i serdecznie pozdrawiam :)))))
Ewa
Z tego co piszesz wyjazd był bardzo udany! Takie rodzinne wędrowanie jest po prostu bezcenne, tyle wspaniałych chwil wspólnie spędzonych, a że tempo nieco wolniejsze - a kto powiedział, że po górach trzeba biegać? Cieszę się, że poprawia się komfort waszych wyjazdów bo to ważne. A jak czasami pada deszcze to w takim większym namiocie można wtedy pograć w gry.
OdpowiedzUsuń