Strony

wtorek, 28 października 2014

Czapka (1) dla rocznego dziecka

Wandzia rośnie, już skończyła rok, trzeba więc zrobić jej nowe czapki. No to zaczęłam produkcję - na razie komplet: czapka w warkocze plus rękawiczki. Kiedy właścicielka nakrycia głowy przyjedzie, przymierzy - to przekonam się czy utrafiłam z rozmiarem (kiedy dziecka nie ma "pod ręką" i nie można przymierzyć - naprawdę trudno wstrzelić się w aktualny rozmiar), pomimo tego, że korzystam i z pomiarów głowy, i z tabelki rozmiarów czapek. W zeszłym roku zanim wstrzeliłam się w rozmiar noworodkowy - głowa urosła...
Czapka w warkocze, które się nieco zwężają do góry, dziana na okrągło:

 
 
Druty 3 mm (ściągacz), 3,25 mm (warkocze); włóczka "Kotek", 300m/100 g; 100% akryl; zużycie na cały komplet może z 70 - 80 g
 
Dorobiłam sznurki do zawiązywania czapki pod brodą
 
Do kompletu rękawiczki, miały być sówki (ale schematu nie zabrałam ze sobą, kiedy je robiłam w poczekalni do lekarza i wyszły takie, jakie wyszły; zapomniałam o jednym przełożeniu warkocza).
No cóż mała się nie zna i będzie nosić to, co się jej ubierze.
Ku pamięci: ściągacz: 80 oczek - druty 3 mm; warkocze 100 oczek- druty 3,25. Pięć powtórzeń warkocza szerokiego na 16 oczek, miedzy warkoczami: 4 oczka.

niedziela, 26 października 2014

Żyję, żyję

tylko permanentnie brak mi czasu. Dni rozmywają się niesamowicie. To nie jest tak, że leniuchuję, po prostu jakoś kiepsko wyrabiam się ze wszystkimi obowiązkami. Codzienność skrzeczy niesamowicie. Nawet na niedzielne wycieczki nie było czasu (nie mówiąc o blogowaniu).



Wczoraj wędziliśmy szynkę. Mięsko zgromadzone od jakiegoś czasu prosiło się, by je w końcu przerobić. Na Wszystkich Świętych zjedzie córka z rodziną, więc niech sobie weźmie świeże wyroby. Niestety w ogrodzie zrobił się niemożliwy ziąb, kiedy tylko słońce skryło się za lasem. Więc nie zrobiliśmy już drugiego wsadu (piersi kurze) i przełożyliśmy na dziś.

 W tle beczka - nasza "wędzarnia",
 
Mąż pilnuje ognia
 
A, że jednocześnie nie zdążyłam porobić porządków przy wszystkich grobach, postanowiłam dziś posprzątać przy grobach przodków w Zagórzu, bo w tygodniu po przestawieniu czasu, już bym nie dała rady. Byłam jedyną osobą porządkującą dziś groby - hmm, no trudno - ale się odrobiłam.
Po powrocie  do ogrodu: wędzenie, a po powrocie do Sanoka, szybko pojechałam na tutejszy cmentarz zapalić światła.

Jeszcze parę dni temu było tak
 
a dzisiaj tak

Robótkowo: realizuję projekt dla Matyldy - gruby sweter. A, że włóczki jakby za mało na sweter (wydawało się, że wystarczy), muszę pruć zrobioną dotąd plisę okalającą i robić ją węższą. Ot takie kombinacje. Z dnia na dzień wydaje mi się, że już, już złapię oddech - niestety. Jutro idę z mamą do lekarza i pewnie posiedzimy parę godzin w kolejce.
Tymczasem jesień anektuje świat... stąd zdjęcia z ogrodu.

poniedziałek, 20 października 2014

Powiew jesieni

zanim deszcz poszarzy świat, spadną liście i zrobi się zimno. Zdjęcia robione w ogrodzie i okolicy w zeszłym tygodniu.



 
Dopiero niedawno udało mi się zakończyć wysadzanie cebulowych (niepotrzebnie wszystko wykopywałam - teraz musiałam posadzić wszystkie). Teraz jeszcze prace porządkowe, a potem zabezpieczanie roślin na zimę.
Tymczasem porządkowanie cmentarzy, niestety plany na ten tydzień pokrzyżowała aura (deszcz już do nas dotarł).
 

 W oczku wodnym pozasychały już liście lilii wodnych
 
 Miłorząb
 

 Tulipanowiec
 
Krokus (szafran) jesienny

sobota, 18 października 2014

Kapliczki przydrożne. Kapliczka w Duszatynie

stoi na niewielkim wzgórku przy wejściu na szlak (czerwony) w kierunku Jeziorek Duszatyńskich.
Właściwie jest to żelazny krzyż osadzony na osadzony na betonowym cokole - pamiątka po dwanych łemkowskich mieszkańcach wioski. Pochodzi z 1894 r.



Zbliżenie na krzyż

Na tym zamalowanym rombie wyryto datę, jednak mój aparat jej nie uchwycił
 

wtorek, 14 października 2014

Moje zmagania cd.

Dziękuję za liczny odzew na post: "Moje zmagania". Za słowa wsparcia, rady, zachętę do dalszej pracy nad sobą. Odezwały się licznie osoby zdrowe, dotkniętych cukrzyca raczej niewiele. Jednak nie zmienia to mojego wcześniejszego zamiaru, że od czasu do czasu coś na temat cukrzycy napiszę. Dziś nieco o pracy nad utratą wagi ciała. Właściwie odchudzać zaczęłam się zanim zdiagnozowano cukrzycę (jakieś 3 tygodnie wcześniej). Doszłam do takich rozmiarów, że zaczęłam już kupować ubrania większe (największe jak do tej pory). Jakoś mój dawny rozmiar 42/44 dziwnie się powiększył... Był to ostateczny sygnał,  żeby zabrać się za siebie. Lato sprzyjało, a córka moja, pracująca nad odzyskaniem formy i linii po ciąży, poleciła mi książkę Chodakowskiej. Zaczęłam więc od gotowania potraw zaproponowanych przez panią Ewę. Jak się później okazało, przepisy te w dużym stopniu wpasowują się w dietę cukrzyka. Na początek też zdecydowanie zwiększyłam dzienną aktywność fizyczną (co najmniej godzina bardzo szybkiego marszu z kijami).
Zdrowe odżywianie a nie głodzenie się, pięć małych posiłków dziennie, zero słodyczy, słodzonych soków owocowych, sosów, pieczywa, makaronów, pierogów, knedli itp. szybko przełożyło się na utratę średnio jednego kg na tydzień i gdzieś do połowy sierpnia schudłam sześć kg. Potem jeszcze dwa. Wrzesień przyniósł kolejna utratę dwóch. Razem dziesięć kg. Teraz walczę o jedenaste kilo.
W międzyczasie zdiagnozowano cukrzycę, więc poczytawszy na temat odżywiania, zaczęłam sprawdzać indeksy glikemiczne poszczególnych produktów, by wybierać te o najniższym. Jem dużo warzyw, ryb, trochę mięsa (głównie gotowanego),  nabiału (najczęściej biały ser i czasem jajka; ostatnio mały kubek jogurtu naturalnego). Stałym "posiłkiem" jest spożywanie - przeważnie na drugie śniadanie zielonych koktajli. Bazą zawsze jest seler naciowy (IG 15) blendowany z różnymi dodatkami: kawałek awokado, kawałek brzoskwini, szpinak, rucola, śliwka, gruszka itp.do tego dodaję łyżkę otrąb owsianych, 2 łyżki oleju lnianego i rozcieńczam zimną zieloną herbatą lub wodą mineralną (niegazowaną). Jest to napój o niskim IG i raczej małokaloryczny, ale bardzo zdrowy. Zawsze rano przygotowuję sobie taki koktajl do kubka termicznego  i zabieram do pracy na drugie śniadanie. Ostatnio wprowadziłam do diety chlebek "Pro-biotyk" (ziarna) - nie podnosi mi cukru, zjadam co drugi dzień 1-2 kromeczki.
Druga ważna rzecz - ruch.  Kiedy dni zaczęły robić się krótsze, nie zawsze udaje mi się po powrocie z pracy iść z psami i kijami, więc od września wprowadziłam ćwiczenia fitness - są to przeważnie treningi E.Chodakowskiej z YouTube. I przyznać muszę, że początkowo była to porażka. Nie mogłam wykonać poprawnie i wytrzymać większości ćwiczeń. Jednak po prawie 1,5 miesiąca ćwiczeń, są zdecydowane efekty: tkanka tłuszczowa się zmniejszyła, masa mięśniowa zwiększyła. Kondycja wzrosła - co jest widoczne podczas wędrówek górskich. Dawniej wspinaczka pod strome wzniesienie okupiona była przystankami, urywanym oddechem, czerwona twarzą i oczyma zalanymi potem. Teraz mogę iść pod górę, jak czołg, nie muszę tak często odpoczywać.
Kiedy zbyt późno wracam z pracy i nie mam możliwości wyjścia - biegam 4 x 3 piętra w moim bloku. To też jest ruch.
Reasumując: do utraty wagi przyczynia się: zdrowe odżywianie i dużo, dużo ruchu oraz oczywiście konsekwencja. W moim przypadku właściwe odżywianie i ruch - poza schudnięciem - ma wspomagać leki w obniżaniu cukru we krwi. Przyznam, że w tym czasie (od początku lipca) ze słodkich rzeczy zjadłam: 2 kawałki tortu (jeden na weselu, drugi na roczek wnuczki), 3 śliwki w czekoladzie, 3-4 pomadki z likierem, kawałek gorzkiej czekolady w górach. Owszem czasem mnie nachodzi na słodkie - ale trwam w uporze. Może, kiedy ustabilizuję wagę i cukier czasem sobie pozwolę na więcej.
Teraz właściwie nie mam co na siebie włożyć, gdyż ubrania stały się za duże (nawet te mniejsze, które czekały na moje schudniecie). Znalazłam się między rozmiarem już nie 42, ale jeszcze niezupełnie 40. Nawet spodnie od córki (kiedy schudła, dała je mnie), w które w sierpniu nie wchodziłam - teraz wiszą mi na tyłku. Na piątek potrzebuję ubrać się bardziej reprezentacyjnie - muszę sobie kupić nowy żakiet i coś na tyłek, gdyż po dzisiejszych próbach stwierdziłam, że dawny  kostium, po prostu na mnie wisi.

niedziela, 12 października 2014

Łopiennik

był naszym celem wczorajszej wyprawy. Wyruszyliśmy z Jabłonek, gdzie stoi relikt socjalistycznej Polski: pomnik gen. Karola Świerczewskiego (Waltera).


Za pomnikiem na placyku posadowiony taki głaz ze słabo czytelnym napisem upamiętniającym miejsce, gdzie generał Świerczewski został zastrzelony
 
Pamiętam, że kiedy byłam dziewczęciem w wieku nieletnim, to organizowano do Jabłonek wycieczki z okazji rocznicy śmierci generała, który "się kulom nie kłaniał" (cytat pochodzi od tytułu książki Janiny Broniewskiej "O człowieku, który się kulom nie kłaniał" - poświęconej Świerczewskiemu). Pod pomnikiem składano wieńce, oddawano honory... Była potrzeba kreowania bohaterów - postać generała bardzo się w ten model wpisywała. Dziś historia zweryfikowała sylwetkę "bohatera", który (jak się później okazało) miał za sobą niechlubny epizod walki w szeregach Armii Czerwonej przeciwko Polsce w wojnie w 1920 r. A zginął w Jabłonkach wypinając pierś po pijanemu,  nie wierząc, że bandy UPA mogą do niego strzelać. Zostawmy jednak niedzisiejszego już "bohatera" i ruszajmy w góry.
Cel pierwszy szczyt Walter  (836 m n.p.m.) (na niektórych mapach, już ponownie Woronikówka), bo na Waltera przemianowano go w 1967 r. ku pamięci Świerczewskiego- zielonym szlakiem z Jabłonek:
 




Strome, bardzo strome podejście na Waltera:


z którego pomaszerowaliśmy na rozstaje szlaku i weszliśmy na niebieski, by dojść do Durnej (979 m n.p.m.).

 

 
Teraz już na Łopiennik. Właściwie to cały czas wędrujemy lasem przeważnie bukowym, chociaż zobaczyć można i stare, potężne świerki oraz około trzechsetletnie jawory: 



 

Idąc na Łopiennik mijamy po drodze skalne wychodnie:






W pewnym momencie, kiedy wspinaliśmy się pod górę (stromą) usłyszeliśmy warkot motorów. W tej głuszy, gdzie nie ma człowieka - motory! Przywołałam Ifkę  i zapięłam na smycz. Proszę sobie wyobrazić, że po pionowym niemal stoku zsunęło się czterech motocyklistów zabłoconych niemiłosiernie. Już mieliśmy odpowiedź dlaczego w niektórych miejscach szlak dla pieszych jest tak błotnisty i zdewastowany...





W końcu Łopiennik:

 


Łopiennik (1069 m n.p.m.) – szczyt górski, stanowiący kulminację Pasma Łopiennika i Durnej. Na zachód odbiega ze szczytu grzbiet łączący się dalej poprzez przełęcz (734 m n.p.m.) z Wysokim Działem. Ze wschodniego stoku odchodzi natomiast grzbiet ku dolinie Solinki. Po południowej stronie szczytu dobry widok na Falową, Smerek i Małą Rawkę.





Z Łopiennika można zejść czerwonymi znakami do  Łopienki, do bazy studenckiej.


Szlak zielony: kiepsko oznaczony, łatwo zgubić ścieżkę - tam nie spotkaliśmy żywej duszy. Kiedy weszliśmy na niebieski spotkaliśmy dwa razy dwie pary turystów i bliżej szczytu: małą grupkę. Na szczycie kolejna mała grupka odpoczywających turystów, którzy zmierzali do Dołżycy. Zejście szlakiem czarnym do Jabłonek już zupełnie bezludne, ale bardzo błotniste:



Zrobiliśmy około 15 km.