Strony

środa, 14 listopada 2012

Tak niewiele trzeba, by ujrzeć świat inaczej

Kiedy kupowałam nowego laptopa  - córka pytała: "mamo, a może kupić ci z większym ekranem? 
-Nie, nie - odrzekłam - standardowy będzie dobry." No więc mam - tyle, że  z trudem przyszło mi się przyzwyczaić do tego standardu, po dużym monitorze dawnego komputera. Czcionkę powiększyłam do 125 procent i nieustannie walczyłam w nowym laptopie z ustawianiem ostrości i nasycenia ekranu kolorami. Jakiś taki ciągle rozmazany obraz przed sobą widziałam. Zdjęcia też  blade były, nieostre. Myślę sobie, "oj bardzo kiepściuni jest mój aparat fotograficzny, a laptop miał mieć takie świetne parametry i co - nie mogę sensownie ustawić monitora". Żeby było ciekawiej w pracy na dużym monitorze np. zdjęcia umieszczone na  blogu miały dobre nasycenie, a na moim  laptopie ciągle wyglądały nie tak...
Dziś włożyłam na nos nowe okulary i te do bliży, i te do dali. I wiecie co, świat nagle odzyskał kolory, zobaczyłam wyraźnie rysy twarzy koleżanek z pracy (jejku, też mają zmarszczki!), niedomyte kafelki w kuchni, wyraźniejsze znaki drogowe... Te do tej pory zamglone i niewyraźne obrazy - zyskały nasycone barwy, ostre kontury. A i obraz na monitorze laptopa zrobił się normalny - nic już nie trzeba regulować...  Faktem jest, że już od dawna, nawet przez okulary nie widzę za bardzo czcionki szóstki i niektóre ulotki towarzyszące lekarstwom czytam przez szkło powiększajace; jeżeli kupuję coś z ubrania, żeby zobaczyć teksturę materiału, skład i cenę - patrzę przez okulary do czytania.
Muszę przyznać, że mam za sobą różne wpadki związane z przynoszeniem do domu towarów zakupionych na tzw. oko, to znaczy wybieranych z półki na wyczucie, a nie oglądanych  przez okulary. Na moim koncie zakupowym są produkty kupowane po okresie ważności (nie ze względu na oszczędność, a z powodu niedowidzenia daty przydatności do spożycia), które w domu, lądowały od razu w koszu na śmieci, nadpsute owoce, czy obowiązkowo kolekcja żeli pod prysznic przynoszonych zamiast szamponu do włosów. Dopiero w domu okazywało się, że przytragałam kolejny żel, a szamponu nadal nie ma...
W każdym razie świat dzisiaj zyskał nowe oblicze. Jutro zaczynam sprzątać, żeby chociaż częściowo domyć, to czego nie widziałam gołym okiem, ani okiem w poprzednich okularach.

*   *   *
 
Nasz mały piesek jest już po sterylizacji (wczoraj). Mała jest bardzo dzielna, wieczorem jeszcze smętnie popiskiwała przy próbach zmiany pozycji na legowisku. Dzisiaj już radośnie, na własnych łapkach witała mnie, kiedy przyjechałam z pracy.
 

 
Bandaż zdjęłam, ubrałam "gustowną" obciętą skarpetę mężowską, coby chronić podbrzusze i ranę. Apetyt powoli wraca. Musimy tylko pilnować, by Ifa zbyt mocno psinki nosem nie potrącała.
Wczoraj mąż położył legowisko z Tolą na wersalkę. Kiedy Ifunia wróciła ze spaceru zobaczyła puste miejsce po posłaniu Toli - zaczęło się  rozpaczliwe poszukiwanie i wąchanie - co stało się z malym pieskiem? Czy był to objaw zaniepokojenia, symaptii? W każdym razie psica błyskawicznie zauważyła, że piesek zniknął ze swego miejsca. Ifunia nie darzy małej jakąś specjalną estymą, raczej toleruje, a w pewnych sytuacjach strofuje i przywołuje do porządku. Jednak zniknięciem małej była wyraźnie podekscytowana - uspokoiła się, kiedy w końcu ją zobaczyła.