Do napisania poniższych wynurzeń niejako zachęciły mnie dygresje Kruliczycy wyczytane na jej blogu, a dotyczące borderu, czyli po polsku, ale z francuska: bordiury, a także weekendu i e-maila.
Nie będę się tu wnikliwie odnosić do istnienia w języku polskim takich zapożyczeń czy kalek językowych jak weekend, który szczęśliwie w naszym języku funkcjonuje od lat wielu i nie udało się na jego nazwanie wymyślić dobrego, zgrabnego, polskiego odpowiednika. Proponowany „zapiątek” jakiś taki niewydarzony mi się wydaje i kojarzy nieodparcie z zapiętkiem, co znaczy już coś zupełnie innego. Przywykłam, a jakże, nawet do tego, że wysyłam „mejle”, nawet nie: e-maile i nie używam górnolotnie brzmiącego określenia w rozmowie telefonicznej z moją koleżanką Iloną, że wyślę jej np. zdjęcia w „liście elektronicznym”. Nawet Rada Języka Polskiego „przełknęła” tego e-maila:
http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=79:zapis-nazwy-listu-elektronicznego&catid=43:uchway-ortograficzne&Itemid=59
http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=284:mejl-&catid=44:porady-jzykowe&Itemid=58
Jednak całkowicie absurdalną przygodę przeżyłam z „biscornu”. Oglądając blogi (najczęściej z haftami) podziwiałam takie ładne drobiazgi, których zastosowania nijak nie mogłam wymyślić. Autorki blogów chwaliły się, że wyszyły i uszyły biscornu: dla mamy, babci, koleżanki, w ramach wymiany blogowej, na imieniny, urodziny itd. Potem objawiała się fotka zgrabnego, zwykle ładnego drobiazgu, a następnie „ochy” i „achy” komentujących. Mnie też się podobały, jednak nijak moja upośledzona, w tym momencie, inteligencja niczego sensownego nie podsuwała . Co to u diabła jest to „biscornu” i jakie ma zastosowanie? Pytać mi było głupio, bo wstyd taką niewiedzą się wykazywać. No, ale od czego jest coś takiego jak tłumacz (właśnie tłumacz a nie translator). No i po wpisaniu do tłumacza - dalej nic, bo jaki związek może mieć zboże z haftowanym drobiazgiem? Idąc drogą dedukcji w końcu mi wyszło, że „biscornu” - coś, co ma jakieś związki z ziarnem. Znacznie później wpadłam na to, że niektóre „biscornu” miały takie nitki przeszyte i przez wierzch i mogło to w całości kształtem przypominać właśnie ziarno. Tylko po co komuś haftowane "coś", co przypomina ziarenko?
Dopiero jakaś wykonawczyni na swym blogu po prostu napisała, że wyszyła igielnik (oczywiście zdjęcie też było). Eureka! – wykrzyknęłam niemal na głos . To tajemnicze „biscornu” to nic innego, jak zwykła poduszka, w którą wkłuwa się igły. W moim ponad pięćdziesięcioletnim życiu poduszek na igły trochę widziałam i nikt tego nie nazywał „biscornu”. Mama całe życie szyła na maszynie – to igielników miała kilka, bo sporo igieł po domu się plątało. Sama uszyłam parę – bo gdzieś igły przecież wkłuwać trzeba, żeby nie ukłuć się w pupę siadając na fotel. I tak oto, całkiem przypadkiem, odkryłam tajemnicę „biscornu”.
Wracając jednak do bordiury – wolę ją właśnie, a nie jakiś tam border, przede wszystkim dlatego, że starsza i już dawno w języku polskim się zadomowiła. A ten border w rodzaju męskim tak obco brzmi (głoski „r” się kłócą).… No cóż uparcie będę twierdzić, że robię sweter wzorem w warkocze, albo warkoczowym, a nie z aranami, a powtarzająca się część wzoru to sekwencja, a nie raport. Na pewno rękaw robiony bez zszywania, będzie robiony metodą na okrągło, a nie magic loop. Niestety zamiennie używam określenia marker i znacznik - w obawie, że czytający nie zorientuje się co mam na myśli pisząc: znacznik. Zdecydowanie, jeśli organizuję zabawę blogową, to u mnie jest to „rozdawajka” (co nie jest może najszczęśliwszym określeniem, bo kojarzy mi się z „samodajką”) i nawet obiektywnie stwierdzam, że to „candy” jakoś lepiej i krócej brzmi.
Podsumowując: nieuniknione są zapożyczenia i kalki językowe - nie ma co z nimi walczyć na siłę, szczególnie jeżeli nie mamy polskiego odpowiednika, albo tworzymy jakieś nieszczególne słowo typu „zapiętek”. O! przepraszam - miałam na myśli „zapiątek”, czy też znany każdemu Polakowi „zwis męski”. Stosujmy nazwy polskie tam, gdzie mają polskie odpowiedniki, a z zapożyczeń korzystajmy wówczas, gdy nie wymyślono polskiego słowa, lub wtedy, kiedy zostały zaakceptowane przez językoznawców. Język żyje, rozwija się i musimy nowe rzeczy nazywać nowymi słowami. Jednak goszczę Was na blogu Antoniny, a nie Anthoniny.