Niewiele piszę na moim blogu o problemach osobistych - nie mam tego w zwyczaju. Swoje sprawy zwyczajowo załatwiam w czterech ścianach własnego domu. Jednak temat dzisiejszy - tak sądzę - nadaję się do podzielenia z Czytelnikami. Być może moje doświadczenia komuś się przydadzą. W lipcu zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu 2. Oczywiście szok. Zawsze mi się wydawało, że odżywiam się dość zdrowo, mam dość dużo ruchu i jeżeli nawet przytyłam w ostatnim czasie, to jest to wynik mojego nawyku podjadania słodyczy, nad którym mogę zapanować. No cóż wyrok był jednoznaczny. Wraz z diagnozą uświadomiłam sobie (poczytawszy szczegółowo tu i ówdzie o tej chorobie), że różne objawy były już wcześniej - składałam je jednak na karb przemęczenia, starzenia się itp. Z drugiej jednak strony uwarunkowania genetyczne powodowały, że znajdowałam się w grupie ryzyka (choruje moja mama od lat czterdziestu, zapadł na cukrzycę mój brat kilka lat temu).
No więc trzeba było podjąć walkę. Lekarka rodzinna zaczynała ostrożnie zapisała mi 1 tabletkę leku "Siofor 500". Jak się okazało w pierwszym miesiącu leczenia - była to dawka za mała. Została włączona druga tabletka. Zażywam je przy obiedzie i kolacji. Moja świadomość cukrzycowa rosła wraz z upływem czasu i samokształceniem na ten temat. Więc najpierw zmiana nawyków żywieniowych. I nie ma tak, że np. zawsze smażyłam na oleju, a nie na smalcu, to dalej smażę. Zmiany są bardziej radykalne. Wystarczy wspomnieć tylko tyle, że kiedy robię pierogi i rodzina zajada je z apetytem, ja tych pierogów nie jem. Nie mam jednak jakiejś specjalnie określonej i przygotowanej przez dietetyka diety. Kieruję się bardziej zdrowym rozsądkiem i sprawdzaniem indeksu glikemicznego spożywanych produktów. Następnie ruch i ruch, i jeszcze raz ruch. I to tłumaczy, że w ostatnich miesiącach na robótki i blogowanie czasu było mniej. Walczyłam z cukrem i wagą.
Dziś jeszcze nie mogę powiedzieć, że cukrzyca mi się wyrównała (chyba jeszcze za mało czasu upłynęło), jednak wczoraj byłam u lekarza i po pierwszych badaniach od zdiagnozowania jest zdecydowana poprawa wyników.
Po pierwsze mogę się pochwalić, że schudłam w trzy miesiące 10 kg, pod drugie pierwszy raz od lat ponad dziesięciu załapałam się na górny wprawdzie, ale już w normie, wynik cholesterolu (z 276 zjechał do 198) - wiem, że jeszcze wysoko, ale nigdy nie udało mi się obniżyć wyniku nawet do ok. 220. Trójglicerydy zredukowane ze 124 na 52. No wynik HbA1c niestety jeszcze 7,22%, ale obejmuje jeszcze czas z pierwszego miesiąca po zdiagnozowaniu, kiedy cukry były jeszcze wysokie. Nie jestem w stanie obniżyć glukozy na czczo na niżej, niż 100; utrzymuje się w średnich granicach ok. 105- 110 - jednak porównawczo do początków po zdiagnozowaniu jest zdecydowana poprawa. W każdym razie pani doktor stwierdziła, że jak na tak krótki czas - jest rewelacyjnie. Moja - nie ukrywam - niekiedy katorżnicza praca nad własnym organizmem, przyniosła efekty. No bo normalnie raczej nie chce się kobiecie po szećdziesiątce ćwiczyć przed komputerem około godziny 22.00 - 23.00 trening trwający +- 40 min., tak, by pot lał się strugami. Dawniej nie ćwiczyłam, bo wydawało mi się, że już jestem na to za stara. Inna forma aktywności wprowadzona z konieczności (poza chodzeniem z psami i kijami lub wycieczki górskie), to bieg jednorazowo 4 x 3 piętra w moim bloku (czasem tak biegam ze 3 razy dziennie). Sąsiedzi spoglądają z politowaniem, jednak nie komentują. No cóż - to wszystko przełożyło się na noszenie ubrań mniejszych o dwa rozmiary. Te kupione na wiosnę są zdecydowanie za duże. Dobrze, że kiedy w czerwcu pakowałam rzeczy do oddania, nie pozbyłam się tych wszystkich wcześniej za małych. Nie muszę teraz całkowicie odnawiać garderoby.
O żywieniu i innych wspomagaczach w walce z chorobą - innym razem. Dziś chciałam tylko podzielić się z Wami drobnym na razie, ale wyraźnym sukcesem. Wiadomo z cukrzycy się człowiek nie wyleczy, ale może mieć na jej przebieg zdecydowany wpływ i to muszą sobie uświadomić wszyscy chorujący.
Idę więc się przebrać, żeby przećwiczyć kolejny trening.