Strony

wtorek, 2 września 2014

Czasu

zupełnie nie miałam w zeszłym tygodniu - nie dało się więc kontynuować sprawozdania z wycieczki na Ukrainę, a i na posty o innej tematyce też nie dało się wykroić ani chwili. W sobotę wyjechaliśmy do rodziny męża na wesele (wróciliśmy w niedzielę) i jak zwykle  musiałam organizować lokum zastępcze dla psów. Tola poszła na służbę do mojej mamy, która chyba całkiem była z tego zadowolona. Psina była hołubiona - a ja otrzymywałam szczegółowe sprawozdanie drogą telefoniczną - co zjadła, co robi i czy tęskni. Czesio został w domu (nie było nas 1,5 doby) i nim zajęła się córka, która wpadła do Sanoka w ważnych dla siebie sprawach, a z którą minęliśmy się na trasie, a potem widzieliśmy się krótko z rodziną córki, ponieważ znów wracali do Krakowa.
Ifunia powędrowała do psiego hoteliku. Powstał taki nieopodal Sanoka i kiedy przywiozłam tam psa - byłam pod wrażeniem. Kojce dla psów w budynku wyglądały jak małe pokoiki. Pies miał do wyboru: kanapę, fotel lub dywanik - mógł sobie wybrać legowisko takie, jakie lubi. Czyściusieńko. Nieśmierdząco. Przed lokum indywidualny bezpieczny, dobrze zabezpieczony wybieg. Państwo prowadzący hotel stwierdzili, że wszystko zgodnie z normami unijnymi. Psica miała do towarzystwa czekoladowego labradora (sama łagodność) i z nim się zaprzyjaźniła. Nie spodobała się jej jednak młoda suka owczarka niemieckiego należąca do państwa prowadzącego hotel i ją przepędzała. Psy miały też do dyspozycji olbrzymi wybieg.
Ifa ponoć w pierwszy dzień była dosyć grzeczna, ale niestety ciągle szczekała - toteż pani spędziła noc z psicą (spała w pokoiku na fotelu). To szczekanie przeciągnęło się do niedzieli, więc państwo opiekunowie cały czas zajmowali się moją "księżniczką".
Ifka wróciwszy do domu oczywiście odsypiała stres i spała jak zabita.
Takt to bywa, kiedy ma się zwierzęta, trzeba im zabezpieczyć opiekę w czasie wyjazdu właścicieli.
Tymczasem powoli robię przetwory. Jeszcze w sierpniu zrobiłam soki aroniowe i kilka słoików mirabelki, której dużo na naszym drzewie nie było w tym roku.



Dość systematycznie zbieramy kurki w ogrodzie, jest więc jakieś urozmaicenie obiadów.


Dziś zauważyłam w ogrodzie  pierwsze oznaki jesieni, zaczynają żółknąć i opadać liście. Tegoroczna słota spowodowała, że nie udały mi się pomidory, które wygniły (niemal wszystkie). Sarny wypasły  (mimo ogrodzenia) maliny i wszystkie krzaczki "Polany" mają wysokość 60-70 cm - co oznacza marne zbiory. Zeżarły też liście z róży pnącej. Niekiedy zniechęca mnie ta walka z przyrodą.