Strony

piątek, 27 września 2013

Zawsze uważałam, że

człowiek powinien mieć "swego": fryzjera, kosmetyczkę, prawnika, dentystę, mechanika samochodowego i lekarza. "Swego" to znaczy takiego, do którego zawsze można się udać, jeżeli ma się potrzebę, a który w rewanżu przyjmie poza kolejką w sytuacjach awaryjnych i pomoże szybko załatwić problem. I jakoś do tej pory udawało mi się to nie najgorzej, chociaż jak to w życiu  bywa, niektórzy fachowcy, czy specjaliści zostali wymienieni - z różnych powodów (zmiany miejsca  zamieszkania, przeniesienia gabinetu na drugi koniec miasta itp.). Starałam się po takiej "stracie" wypełnić pustkę, nie, nie skakałam z kwiatka na kwiatek, tylko starannie wybierałam następnego, zebrawszy uprzednio opinie innych.
Do "mojego" dentysty chodziłam ze 30 lat, przyjmował naszą rodzinę i ratował z opresji wielokrotnie. Świadczył usługi stomatologicznie ofiarnie (dziś takich dentystów już nie ma), przyjmował już po kilku godzinach od telefonu proszalnego informującego o złamanej przez psa jedynce, bo psina w zabawie strzeliła łbem w szczękę właścicielki, pozbawiając jej uzębienia (przecież jutro do pracy... i jak się pokażę?!!!). Ratował nieustannie wyłamywaną dwójkę mężowską, reperował ubytki w uzębieniu latorośli przyjeżdzającej ze studiów Krakowie.   
Niemal zaprzyjaźniliśmy się. Pan doktor raczył unieruchomionego na fotelu pacjenta, niemogącego nic odpowiedzieć, długimi monologami (chyba zresztą tej odpowiedzi nie oczekiwał) na tematy otaczającej nas rzeczywistości, żartował z panią (pomocą dentystyczną), prowadząc specyficzne dialogi...
No i nasz nieoceniony pan doktor w zeszłym roku oświadczył:
-"Wybieram się na emeryturę, proszę sobie szukać nowego dentysty".
-"Ależ, panie doktorze, kogo ja teraz znajdę" - oponowałam.  "Rzeczywiście, nawet na emeryturze nie będzie pan przyjmował"?
Pan P. stanowczo oświadczył, że już niedługo, że zmęczony dłubaniem w zębach przez całe życie, że nogi i kręgosłup bolą...
Sięgnęłam po argument (wydawało mi się - znaczący): "ależ pan  jest jeszcze młody"... Nic jednak nie pomogło i "mój" pan doktor stanowczo stwierdziłł, że nie, jeszcze tylko kilka miesięcy popracuje, jednak żadnych zębów już leczył nie będzie, zajmie się tylko protetyką.
Cóż było czynić, poszukałam nowego stomatologa. Jakieś dziesięć miesięcy temu zaliczyliśmy z mężem kilka wizyt, nowe plomby dawały gwarancję spokoju na dłuższy czas.
Niespodziewanie jednak dopadł mnie ból zęba (ze dwadzieścia lat nie bolał mnie ząb), coś się tam nagle podziało pod plombą i boli. Myślałam, że przejdzie - nie przeszło. Trzeba działać i szybko umówić się na wizytę. Zadzwoniłam do "mojej" nowej dentystki - ta jednak nie uznała mnie za "swego" pacjenta - widocznie mnie nie pamiętała. Termin za tydzień. Prośby o wcześniejsze przyjęcie nie przyniosły skutku. Ząb boli coraz bardziej, a tu trzeba mieć sprawny umysł (w pracy, podczas jazdy samochodem itp.). Jak myśleć, kiedy myślenie zabija ćmiąca piątka. Złapawszy nieco wolnego czasu przepenetrowałam internet - nie ma u nas żadnego pogotowia stomatologicznego, które ulży w nagłym przypadku. Uzbrojona w telefon rozpoczęłam dzwonienie po miejscowych dentystach. Nikt, dosłownie nikt, nie zechciał mnie przyjąć, bo mają własnych zapisanych na terminy pacjentów. Oczywiście mam na myśli prywatną praktykę, bo w ośrodku zdrowia czeka się też długo i też nie chcą przyjąć. Racząc się środkami na uśmierzenie bólu i przeciwazpalnymi, jakoś żyję. Te zwykłe słabo działały, sięgnęłam po takie na  bóle kręgosłupa. Da się nawet funkcjonować.
Jednak czuję się nieco jak bohaterka opowiadania Czechowa, tyle, że generał Bułdijew w "Końskim nazwisku" cierpiał z wyboru - nie chciał pozwolić na wyrwanie zęba i  wierzył w jego zaklinanie. A całe otoczenie myślało nad tym, jak nazywa się znachor zaklinający  zęby - nosił ponoć nazwisko związane z koniem. Kiedy sobie przypomniano to nazwisko  (Owsianko) - było już niepotrzebne - generał kazał zęba wyrwać. Ja swego usuwać nie chcę, tylko ratować (bo do wyrwania taki jeden może by mnie przyjął).
Świat staje się coraz bardziej absurdalny.
A dla moich Czytelników fotka salamandry:

Czyż nie urocza?