Pomysłu na tytuł nie mam. Zmęczona jakaś jestem. W chałupie pomalowałam pokój i wymyłam, a właściwie wyszorowałam podłogi w kuchni i w pokoju, żeby przygotować je do malowania. W tym upale szorowanie szczotą (nie ryżową - bo takiej już pewnie nie kupi, ale dostatecznie twardą) i na kolanach - przyznam jest dość wyczerpujące, zważywszy na to, że pot kapie kroplami, a wodę trzeba zmieniać co dwie deski. Chciałam uzyskać na ścianach kolor lekko niebieski (taki efekt daje farbka ultramaryna). Niestety wciąż wychodziło mi zbyt jasno, a nawet biało. W końcu kupiłam barwnik do farb i owszem podziałało - pokój w chałupie jest niebieski, tylko mu złotych gwiazedk brakuje i będzie jak niebo... Mam jednak nadzieję, że ta niebieskość nieco wyblaknie, a zanim pojaśnieje - to może po urządzeniu meblami nie będzie tak kłuła w oczy. Na pocieszenie siebie dodam, że chałupa ma być w stylu rustykalnym, a niebieski właśnie do tego stylu pasuje.
* * *
W ogrodzie zaczęło się kwitnienie liliowców. Zakwitł też jeden od Reni:
W rzeczywiśtości ma piękny ciemnoczerwony/bordowy? kolor.
Ten rośnie jak chwast - ma niewygórowane wymagania; uprawiany był jeszcze przez moją babcię
A ten przetrwał agresję nornic, które w jednym roku zeżarły niemal wszystko co na rabacie kwiatowej rosło. Ostało się maleńkie kłącze, na które chuchałam, by znów odrósł
Czekam na kwitnienie innych liliowców od Reni - niektóre mają pączki.
Prawie skończyłam bluzeczkę marynarską w paski, ale muszę jeszcze zrobić pliskę koło szyi. Dopiero wtedy będzie się nadawała do pokazania.